"(...) I przeto dla uczty wigilijnej najwłaściwszem środowiskiem jest dwór wiejski, stary dwór, gdzie jednego rodu pokolenia od lat już nieskończenie wielu na świat przychodzą i schodzą zc świata — i w tej oto jadalni zasiadały kolejno do wigilijnej uczty, łamiąc się symbolicznym opłatkiem. Któż zaręczy, że rok rocznie w wieczór wigilijny nie napełnia się jadalnia całym tłumem duchów? Nie widzi się tego, a czuje... Nie widzi się tego, a czuje, że niechno przerwie się na chwilę gwarna u wigilijnego stołu rozmowa, usłyszy się nagle ...szelest jedwabnych „robronów" i cichy brzęk karabeli. Dreszcz przemknie po zgromadzonych; wszystkich oczy zwrócą się ku starym po ścianach portretom; ale w mgnienie oka już wszystko ucichło; nie słychać nic... Tylko zegar staroświecki miarowem cykaniem znaczy chwil niepowrotnych upływanie. (...)" Czesław Jankowski (Wieś i dwór 1913, nr 24) Ilustracja - kartka świąteczna autorstwa Stanisława Tondosa (za pośrednictwem Polona.pl) "Drzwi na werandę zamknięte, opatrzone sianem. W szafie w murze na korytarzu stoją garnki z powidłami, jeden koło drugiego. Słoiki z kompotami ustawione na półkach nad schodami. W spiżarni na stole marynują się szynki - będą na święta. Na dworze duży mróz. Siedzimy z Danusią przytulone do siebie na parapecie okna w jadalnym. Robi się już wieczór. Za lipami i topolą niebo coraz bardziej różowe, ceglane ściany rządcówki prawie płoną. Śnieg robi się zupełnie niebieski. Na lipach pozasiadały całe stada wron. Kiedy je postraszyć, zrywają się z krakaniem, a potem opadają z powrotem. „To na mróz" - mówi ogrodnik. Do Tatusia przyszedł jak zwykle po dyspozycje rządca - pan Pikulski. Otrząsa w korytarzu nogi ze śniegu, zaciera ręce. Janek poszedł do kredensu, do Józefa, który nastawia samowar. Za chwilę przyjdzie zapalić lampę nad stołem w jadalnym. Piec kaflowy rozgrzany - staniemy przy nim,czekając na kolację. Po kolacji Mamusia zagra na pianinie, a może zabawimy się w "Ojca Wergiliusza", albo zagramy w karty." "Wilczyckie wspomnienia" Zofia Malanowska (zgodnie z prawem cytatu) Ilustracja "Wieczorna godzina" Skawiński Z (kartka pocztowa zw zbiorów Polona.pl) "Kiedy nadeszła głęboka jesień, poprzednica zimy, bioto i gruda osadziły każdego prawie w domu, rzadko kto miał ochotę pokonywać przykrości nieprzyjemnej podróży, dla zabawy, ale za to, kiedy pierwszy śnieg okrył ziemię i to dość głęboko, a do tego słońce oczyściwszy się z mgły i chmur spojrzało wesoło na ziemię okrytą białym kobiercem, każdemu przyszła ochota spróbować sannej drogi, a wiele osób z sąsiedztwa, niby zmówiwszy się, zawitało do Boratycz. Każdy z przyjeżdżających znudzony błotem i długiem siedzeniem w domu, nuż zachwalać sanną drogę, nuż się nią cieszyć, tak, że Szemeszowi przyszła ochota i nam domowym dać zakosztować tej przyjemności: zaproponował więc szlichtadę. Projekt został jednozgodnie przyjęty, a dla nadania tej szlichtadzie jakiegoś celu, ułożono najechać państwo Rogowskich w Osmołówce. Oprócz nas kobiet domowych, była w naszem gronie Hilarowa Szemeszowa z siostrą i kuzynką i panna Antonina Kleczkowska, która od pary niedziel bawiła w Boratyczach. Z mężczyzn, było dwóch panów Rogowskich, państwa Maciejowski, Plater, Oziębłowski, i Hilary Szemesz. (...) My na krótką przejażdżkę nie potrzebowaliśmy dużego powozu, owszem, każdy rad byt mieć co najwięcej światu przed oczyma i świeżego powietrza; jakoż zaraz po obiedzie zajechał długi szereg sanek jednokonnych. Mężczyźni naszego towarzystwa oświadczyli, że nie potrzebują furmanów, tylko będą powozić sami; a że było tyleż prawie kobiet ile mężczyzn, każdy mężczyzna zaprosił na swoje sanki jedną kobietę, którą miał powozić. Osobne sanki szły ze sługami, dopilnowania koni i pomocy jeżeliby jakiej było potrzeba. Mnie P. Plater wziął na swoje sanki. Skorośmy przejechali Berezynę po lodzie, zaczęły się gonitwy. Każdy wypuszcza swego konia, zacina, aby wyprzedzić drugiego. Koń P. Platera musiał być lepszy od innych, bo niedługo jego sanki wyprzedziły wszystkich, i tak wysforowaliśmy się naprzód, że nareszcie straciliśmy z oczu nasze kompanję." "Pamiętniki z życia Ewy Felińskiej" Ewa Felińska Poradnik gospodarski na Grudzień. (z kalendarza staropolskiego na rok 1930) W gospodarstwie. Zboża młócić. Bydło żywić i pielęgnować starannie, opasać je pośladami sparzonemi, aby siłę kiełkowania ziarn chwastów w nich zawartych zniszczyć. Dobrze jest bydło w tym miesiącu stanowić, aby się w jesieni cieliło, bo wtedy najwięcej mleka mamy w zimie, a więc w porze, gdy jest najdroższe. Inwentarz żywić dobrze, lepiej mniej sztuk, a dobrze, niż dużo, a skąpo, bo i mleka od krów źle żywionych mniej i nawóz gorszy. W sadzie. Szkodniki niszczące drzewa owocowe tępić. W celu wyniszczenia szkodników należy: 1) oczyszczać skrobacz|ką korę, a następnie bielić pnie; 2) przekopywać ziemię w ogrodzie; 3) zbierać jajka, gąsieniczki i poczwarki, paląc wszystkie; zbierać zawiązki opadłe w ciągu lata. W pasiece. Wykończyć obrachunki pszczelarskie, wysłać prenumeratę na pisma rolnicze i oświatowe. Z kalendarza staropolskiego na rok 1930 Co się dzieje [w grudniu] w przyrodzie. Pogrążona w zimowym śnie. Wolno polować na rysie, wilki, lisy, dziki-maciory, kuny, gronostaje, zające, cietrzewie-koguty, kaczki, kuropatwy, oraz wszelkie drapieżniki. Na niebie: Merkury w drugiej połowie miesiąca widoczny rano na południo-wschodzie przeszło pół godz. Wenus widoczna wieczorem na południo-zachodzie przeszło 3 podz. Mars widoczny rano przez 1 i pół godz. Jowisz widoczny wieczorem mniej niż godzinę. Saturn widoczny coraz więcej, w końcu miesiąca przeszło 2 i pół godziny. Przysłowia [na grudzień]. Święta Barbara po lodzie, Boże Narodzenie po wodzie. Wilja piękna, jutrzenka jasna, będzie stodoła za ciasna. Gdy tęga zima nastanie w pierwiotku Adwentu, osmnaście tygodni nie spocznie ani momentu. Gdy w Narodzenie pogodnie, będzie tak cztery tygodnie. Jeśli da śnieg Eugienji, to zima się przemieni. Na Świętego Mikołaja porzuć wóz a zaprząż sanie. Gdy Pasterka jasna, to komórka ciasna. Na świętą Barbarę mróz-chowaj sanie, szykuj wóz. (Fragment wspomnień Juliana Wieniawskiego z przełomu lat 1850-tych i 1860-tych) "Na samym krańcu powiatu, tuż nad granicą Ks. Poznańskiego, rozsiadł się jak placówka obszerny, wygodny pałacyk Wilczyński, własność ukochanego przeze mnie i zacnego p. Kazimierza Krzymuskiego.(...) Oprócz dwóch synów, Stanisława, inteligentnego i wykształcone człowieka, miał młodszego, Władysława, równie inteligentnego, ale bardziej praktycznego, dzielnego ziemianina i wzorowego obywatela, było tam jeszcze pięć panien. Najstarsza, Ludwika, potem Kazimiera, Jadwiga, Marya i Franciszka, jedna w drugą hoże, dorodne, wesołe i bezpretensyonalne, choć krociowe czekały je kiedyś posagi. Zjeżdżała też tam młodzież hurmem, jak na odpust, a kiedy na Ś-ty Kazimierz zagrzmiała na dworze kapela, tany przeciągały się dni parę, nikomu bowiem nie było pilno odjeżdżać, a uprzejmy dla wszystkich gospodarz, pochrząkując zlekka, to dobrem słowem, to uściskiem serdecznym, to historyczną bocianką węgrzyna dodawał animuszu goszczącym. Prawda, że za to nogami trzeba było dobrze pracować, pamiętam raz, podczas zabawy, siedliśmy dla wypoczynku w malutkim, ciemnym, przejściowym pokoiku, w którym na stole, pod oknem, stała armia wysączonych butelek. Na sali zrobiło się cicho, co dowodziło, że animusz taneczników osłabi na chwilę. Nie ostrzeżeni przez nikogo,chłodziliśmy się chustkami, gdy nagle wsunął się okazałej tuszy gospodarz. Odwrócony tyłem do nas, zaczął przeglądać butelki, przekonawszy się, że wszystkie rzetelnie wypite, a nie mogąc nas widzieć, zachrząknął mocno nosem (jak to było jego zwyczajem) i szepnął gniewnie: — Psiąkrrr! Pić to piją dobrze, ale na sali żadnego niema. Myślałem, że się udusimy ze śmiechu, kiedy wyszedł, daliśmy folgę wybuchom wesołości i poszliśmy hurmem na salę, dobijać do upadłego. (...)" "Samoklęski, 21 listopada 1884 r Kochany mój Kociu! Czy lepiej być wielkim agronomem, czy niczym, czy wielkim Niczym? - oto pytanie. Tyle mi ludzie w uszy nakładli o obowiązkach obywatela ziemianina, żem się wreszcie zamyślił nad tym, czy zawód ten, tak niepozorny i skromny, nie można jakoś wyidealizować, rozszerzyć i znaleźć w nim moralne zadowolenie. Jak i kiedy tego dopnę, aby się w gospodarstwie rozmiłować - nie wiem; że jednak wiecznie wzdychać do jakichś nieokreślonych ideałów, a przy tym stać na miejscu nie można, puściłem się wolnego kłusa po drodze postępu na polu agronomii. Zaczytanego w jakimś dziełku o rolnictwie zastał mię list Twój już 10 dni temu; odczytałem go zrazu ciekawie, potem wolno wciągałem w siebie jakąś woń z obcego mnie szerkiego świata woń tak różną od zapachu nawozu, który mię otacza. Pomyślałem sobie, żeś Ty szczęśliwy, a potem znowu zadawałem sobie pytania, dlaczego ja dobrowolnie, a raczej machinalnie zaprzągłem się do rzeczy, której nigdy nie lubiłem, a może, co gorsza, nigdy lubić nie będę; ale tu znowu jakieś widmo niby obowiązku mi się ukazało i upadłem ponownie w to błędne koło zapytań. A tu śnieg padał szerokimi płatami I przypomniał mi, że nazajutrz mam u Zamoyskich polować po ponowie; z błędnego więc koła wyszedłem najkrótszą drogą zapomnienia. Więc polowałem, jadłem bigos i piwną polewkę z serem, grałem w bilard i poszedłem spać, nazajutrz rano do Lublina pojechałem za interesami, potem znowu do gospodarki wróciłem, polowałem znowu, czytałem znowu o rolnictwie i tak aż 10 dni upłynęło, a na list nie odpowiedziałem, choć mi myśl o Tobie wracała co dzień." Fragment zaczerpnięty z "Z młodych lat. listy i wspomnienia." Konstantego Górskiego, Józefa Weysenhoffa W suchy, blado oświetlony jesiennem słońcem dzień listopadowy, wyjechałam konno z domu i puściłam się zwolna na wązkie, kręte ścieżki, okrążające obszerne łany pól i pożółkłe łąki. Potem wjechałam do małego boru, leżącego na granicy posiadłości mojej matki, i przebywszy go w zamyśleniu, sama nie wiedząc jak, znalazłam się na szerokiej drodze, stanowiącej główną komunikacyą pomiędzy gęsto rozsianemi dworami naszego sąsiedztwa. Sądząc, że nazbyt już oddaliłam się od domu, miałam zwrócić konia ku tylko co opuszczonemu borowi, gdy, machinalnie rozejrzawszy się po okolicy, zobaczyłam o kilkanaście stai od drogi, bielejący i kształtnemi strzelający wieżyczkami, gotycki pałacyk. Poznałam go dobrze: wszak kiedyś miałam zostać jego właścicielką. Do pałacyku wiodła aleja, gęsto wysadzona włoskiemi topolami i w zupełnie prostą wyrżnięta linią. Przez tę perspektywę, utworzoną z bezlistnych drzew, widziałam piękne ogrodzenie, obszerny i ozdobny dziedziniec, kilka gotyckich okien, w wytworne zaopatrzonych żaluzye, i wyniosły pałacowy taras. Na tym ostatnim długo wzrok zatrzymałam, bo przyszło mi na pamięć jedno z dziecinnych rojeń moich, które tak często dawniej przedstawiało mi pana Agenora, stojącego na tym tarasie w rycerskiej zbroi, z pióropuszem bohaterów nad głową... Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, ale zarazem i pewną rzewność poczułam. Bądź co bądź, przeszłość ma swoje prawa, a pierwsze wrażenia życia są, jak te ptaki, co, chłodem dotknięte, odlatują w dalekie strony, ale, gdy słońce błyśnie, wracają... Myślałam o tem, gdzie też jest teraz pan Agenor i co się z nim dzieje? Dawno przebaczyłam mu wszystko, co tylko względem mnie zawinił, a z owego listu jego, który nas na zawsze rozłączył, pamiętam tylko te słowa: „Czy jest na świecie człowiek, w którym-by nie została kropla uczciwości i iskra uczuć gorętszych? Sądzę, że takiego niema na świecie.” fragment "Pamiętnika Wacławy" Elizy Orzeszkowej Z kalendarza staropolskiego na rok 1930 Co się dzieje [w listopadzie] w przyrodzie? Odlatują: szpak, gołąb siniak, zięba, cyranka, słonka bekas (czasem zimuje), błotniak zbożowy, czapla. Przylatują z północy, jeżeli śnieg i zimno i bawią do końca lutego lub początku marca: pośwlerka śmigula, krzyżodziób, gil, jemiołuszka, orzechówka, myszołów włochaty, czeczotka. Wolno polować na: niedźwiedzie, dziki-maclory, borsuki, lisy, zające, cietrzewie-koguty, kuropatwy, jarząbki, całe ptactwo błotne 1 wodne, dzikie gołębie, oraz wszelkie drapieżniki. Na niebie: Wenus widoczna wieczorem około pół do trzeciej godzin, Mars widoczny rano około godziny, Jowisz widoczny wieczorem około 2 godzin. Saturn w drugiej połowie miesiąca ukazuje się na krótko rano. Przysłowia [na listopad]. Czasem w listopad nie palisz i sobole precz oddalisz, ale w grudniu musisz durniu. Listopada wiele wody na łąki i wielkie wygody W listopadzie grzmi rolnik dobrze śni. Na WW. Świętych od zrębu utnij gałąź dębu, jeśli soku niema, będzie tęga zima. Od Świętej Katarzyny nie wyganiaj już zwierzyny. Na świętego Marcina najlepsza gęsina |
Archives
May 2020
W kolażu na szczycie strony wykorzystano obrazy XIX wiecznych malarzy polskich;
Wincentego Kasprzyckiego "Pałac w Natolinie", Wincentego Wodzinowskiego "Koncert domowy", Juliusza Kossaka "Scena z polowania w Radziejowicach", Franciszka Streit "Przerwa na posiłek" |