bardziej przygnębić ludzi nagle zapadłym bladofiołkowym zmierzchem śród białego południa. W gazetach roiło się od wiadomości o burzach i cyklonach, szalejących nad całym światem, o przerażających katastrofach na morzu, o górach lodowych, co ruszyły wcześniej i podpłynęły dalej ku południowi niż kiedykolwiek. Wróżono rychły koniec świata, wielką wojnę, a już co najmniej późne i dżdżyste lato.(...)
Godzina była nadwieczorna, spokój niedzieli panował w całym domu, a nawet zdawało się - jak gdyby w całym świecie. Na skutek wyjęcia zimowych wewnętrznych okien śpiew ptaków dźwięczał za pojedynczymi szybami ze spotęgowaną wyrazistością, co czyniło na Niechcicach wrażenie jakby odelgnięcia w uszach, odzyskania utraconego
częściowo słuchu. Szyby były też niedawno umyte, od czego i majowa zieleń za nimi zdawała się umyta i dom cały - przezroczysty, szklany. W sąsiednim pokoju widać było przez nie zamknięte drzwi cielisty blask zachodu na spłowiałej tapecie. (...).
Ale głosy ptaków za oknami pomału rzedły i cichły, ogród poszarzał, dzień trwał jeszcze tylko na niebie, a ciszę domu przerwało hałaśliwe nadejście dzieci. Nie pozamykały one za sobą żadnych drzwi i przyniosły długie pręty wierzbowe, których końce potykały się o meble i o ściany. Zaczęły jedno przez drugie wołać, że się szalenie ociepliło. Lody na północy, od których przez kilka dni było zimno i dżdżysto, musiały już roztajać.
W pokojach zapachniało zieloną korą, błotem, chłodem wiosennym i psami, które, zawahawszy się w progu zostawionej otworem sieni, powchodziły jednak w końcu do wnętrza. Dzieci były obrażone po czasie, że im kazano powkładać szaliki i płaszczyki.
- Gdzie mamusia? - wołały i dotarłszy do pokoju ojca, zapewniały kolejno:- Przysięgam, że jest niemożliwie gorąco.
Maria Dąbrowska "Noce i dnie"