"(...) Kiedy tylko pierwsze przymrozki ścisnęły ziemię, rozblyskiwały łuną świetlną o godzinie przedświtu -piece. Światło czerwone drgało przez szpary drzwi w sypialnych pokojach. Dom przepełniał zaciszny trzask spopielających się żywicznych polan. Wstawał dzień. Narządzano podwójne okna. Na kolorowej wacie któraś z sióstr wyczyniała esy floresy z jarzębiny, z głogów. W środku stawiano wysmukły kieliszek od szampana, napełniony „witryolejem". Patrzyłem nań z szacunkiem, bo to "trucizna". Wtedy wyłaził mróz i zamalowywał szyby. Dom był ufortyfikowany, przygotowany na walkę z zimą - do wiosny (...)" pisał o początku zimy na ziemiańskim dworze Melchior Wańkowicz w "Szczenięcych latach".
Zima opisywana w ziemiańskich wspomnieniach z jednej strony wydaje się być okresem spokojnego odpoczynku, z drugiej jednak jest jednak okresem zabaw i karnawału. Drogi tonące w błocie i nieprzejezdne jesienią ściskał mróz sprawiając iż podróże stawaly się znów możliwe, tyle że nie przy użyciu bryczki,ale sań. Dźwięk ich dzwonków sygnalizował iż właśnie pojawili się goście.
Codziennym zimowym rytuałem było palenie w piecach. Czesław Miłosz w "Dolinie Issy" pisze, że pomaganie przy paleniu było jedną ze ulubionych zimowych rozrywek, obok lepienia bałwana na gazonie znajdującym się przed dworem.
Zaraz po świętach rozpoczynał się czas zabaw. Melchior Wańkowicz w "Szczenięcych latach" wspomina iż przyjeżdżało wtedy całe mnóstwo gości "(...) Każde z nas przywoziło przynajmniej po dwóch kolegów lub koleżanki. Korepetytorzy, którzy latem z nami dukali, też przyjeżdżali i zwozili kolegów. Do nauczycielek też zjeżdżały jakieś przyjaciółki - stare panny - przyjeżdżały z matkami i ciotkami dawne nauczycielki i bony, z którymi zachowywały się serdeczne stosunki; namykaly się dawne rezydentki, zamienione ongiś z sąsiednimi dworami po jakichś awanturach do czasu na inne, ściągali z rodzinami wszyscy „klienci domu"- ksiądz, adwokat, doktór, wuj Sewerutek, przyjeżdżało z Wodoktów trzech osiłków, synów rządcy (...).
We dworze grały fortepiany i trwaly w najlepsze tańce, pomiedzy tańczącymi biegały dzieci, starsze panie wymieniały plotki siedząc na kanapach, przy stolikach trwała w najlepsze gra w karty. Chyba, że na karnawał jechało się do miasta. Wtedy poświątecznym zamieszaniu dwór stawał się spokojny i opustoszały, przysypany śniegiem.
Zima opisywana w ziemiańskich wspomnieniach z jednej strony wydaje się być okresem spokojnego odpoczynku, z drugiej jednak jest jednak okresem zabaw i karnawału. Drogi tonące w błocie i nieprzejezdne jesienią ściskał mróz sprawiając iż podróże stawaly się znów możliwe, tyle że nie przy użyciu bryczki,ale sań. Dźwięk ich dzwonków sygnalizował iż właśnie pojawili się goście.
Codziennym zimowym rytuałem było palenie w piecach. Czesław Miłosz w "Dolinie Issy" pisze, że pomaganie przy paleniu było jedną ze ulubionych zimowych rozrywek, obok lepienia bałwana na gazonie znajdującym się przed dworem.
Zaraz po świętach rozpoczynał się czas zabaw. Melchior Wańkowicz w "Szczenięcych latach" wspomina iż przyjeżdżało wtedy całe mnóstwo gości "(...) Każde z nas przywoziło przynajmniej po dwóch kolegów lub koleżanki. Korepetytorzy, którzy latem z nami dukali, też przyjeżdżali i zwozili kolegów. Do nauczycielek też zjeżdżały jakieś przyjaciółki - stare panny - przyjeżdżały z matkami i ciotkami dawne nauczycielki i bony, z którymi zachowywały się serdeczne stosunki; namykaly się dawne rezydentki, zamienione ongiś z sąsiednimi dworami po jakichś awanturach do czasu na inne, ściągali z rodzinami wszyscy „klienci domu"- ksiądz, adwokat, doktór, wuj Sewerutek, przyjeżdżało z Wodoktów trzech osiłków, synów rządcy (...).
We dworze grały fortepiany i trwaly w najlepsze tańce, pomiedzy tańczącymi biegały dzieci, starsze panie wymieniały plotki siedząc na kanapach, przy stolikach trwała w najlepsze gra w karty. Chyba, że na karnawał jechało się do miasta. Wtedy poświątecznym zamieszaniu dwór stawał się spokojny i opustoszały, przysypany śniegiem.
Lato w majątku ziemskim z jednej strony stanowiło czas wytężonej pracy (w końcu w lipcu zaczynały się żniwa). Z drugiej jednak strony był to też czas rozrywek, rodzinnych odwiedzin i wydarzeń towarzyskich. ze wspomnień ludzi, którzy w majątku ziemskim spędzili dzieciństwo i młodość często bardziej widoczna jest właśnie ta druga część. W relacjach można spotkać opisy całodziennych wyjazdów do sąsiadów, kończące się podwieczorkiem, sąsiedzkie turnieje tenisowe, albo zawody konne. Na lato powracało ze szkół starsze rodzeństwo i przyjeżdżali kuzyni z miasta. Przy stole stawało się więc dość tłoczno i wesoło.
W połowie lipca zaczynały się żniwa, na polach pojawiały się grupy idących równym szeregiem kosiarzy, za którymi szły kobiety wiążące zboże w snopy. Snopy zboża trafiały następnie na wóz na którym jechały do stodoły. Czesław Miłosz w "Dolinie Issy" pisze o tym tak "(...) Nakładanie snopów na długi drabiniasty wóz wymaga, umiejętności, jest to niemal jak budować dom. Kiedy budynek jest już gotów, pętlę sznura z przodu zarzuca się na koniec belki, okrągłej i śliskiej od wieloletniego użycia, ma ona przyciskać ładunek, żeby nie rozpadł się, kiedy wóz się przechyla. Dwóch zwykle mężczyzn ciągnie za sznur z tyłu, żeby ją docisnąć; niezbyt bezpiecznie, bo jeżeli wyrwie się, może koniom połamać karki. Wreszcie wdrapuje się na wierzch woźnica i, powożąc, widzi pod sobą konie zmalałe niby wiewiórki (...)"
Na koniec żniw urządzane były dożynki. Było w dworze to prawdziwe święto na które przygotowywano na dziedzińcu stoły z poczęstunkiem. Do dworu ściągali odświętnie ubrani pracownicy idący przy wozach na których jechały dożynkowe wieńce,śpiewając ludowe piosenki.
Po wręczeniu wieńców, które trafiały następnie na pokoje gdzie zawieszone na ścianie, tkwiły do kolejnych dożynek zaczynała się uczta, zakończona tańcami, które trwały do świtu.
W połowie lipca zaczynały się żniwa, na polach pojawiały się grupy idących równym szeregiem kosiarzy, za którymi szły kobiety wiążące zboże w snopy. Snopy zboża trafiały następnie na wóz na którym jechały do stodoły. Czesław Miłosz w "Dolinie Issy" pisze o tym tak "(...) Nakładanie snopów na długi drabiniasty wóz wymaga, umiejętności, jest to niemal jak budować dom. Kiedy budynek jest już gotów, pętlę sznura z przodu zarzuca się na koniec belki, okrągłej i śliskiej od wieloletniego użycia, ma ona przyciskać ładunek, żeby nie rozpadł się, kiedy wóz się przechyla. Dwóch zwykle mężczyzn ciągnie za sznur z tyłu, żeby ją docisnąć; niezbyt bezpiecznie, bo jeżeli wyrwie się, może koniom połamać karki. Wreszcie wdrapuje się na wierzch woźnica i, powożąc, widzi pod sobą konie zmalałe niby wiewiórki (...)"
Na koniec żniw urządzane były dożynki. Było w dworze to prawdziwe święto na które przygotowywano na dziedzińcu stoły z poczęstunkiem. Do dworu ściągali odświętnie ubrani pracownicy idący przy wozach na których jechały dożynkowe wieńce,śpiewając ludowe piosenki.
Po wręczeniu wieńców, które trafiały następnie na pokoje gdzie zawieszone na ścianie, tkwiły do kolejnych dożynek zaczynała się uczta, zakończona tańcami, które trwały do świtu.
|
|