• Blog
    • Biblioteka
  • Trochę historii
    • Dwór w literaturze
  • Ziemiański styl
    • Zwykli ziemianie
    • Dzieciństwo i młodość
    • Życie codzienne .... >
      • ....i niecodzienne
      • Romanse, plotki i skandale
    • Savoir vivre
    • Tradycje w majątku ziemskim
  • We dworze
    • Rok w życiu pani na dworze
    • Spiżarnia >
      • Trunki
    • Kuchnia
    • Ogród >
      • Kwiaty i rabaty
    • Wnętrza i sprzęty
  • Majątek ziemski
    • Cztery pory roku w majątku ziemskim
    • Konie, psy i .....
    • Ptactwo różne
    • O lasach >
      • O zwiarzętach dzikich
      • O polowaniach
    • O polach i łąkach
    • O sadach
  • Wojaże
    • Rzemiennym dyszlem
    • Podróże dalekie

ziemiańskie klimaty

 

Kuropatwy  latem

6/26/2016

0 Comments

 
Picture
"(...)Oboje rodzice wspólnie wyprowadzają dzieci na żer, a zwołując je bezustannie, grupują około siebie, starając się im wyszukiwać najodpowiedniejszy.  W piewszych dniach życia młodych rodzice najtrudniejsze do spełnienia mają zadanie. Maleństwa te tak są delikatne, że cośkolwiek niestosownego srodze im zaraz szkodzi. W tym peryodzie życia głównym ich pokarmem bywają przeważnie mrówcze larwy czyli zalążki zwane powszechnie jajkami, a w braku takowych miękkie części polnych skoczków. Po upływie tygodnia dopiero inne delikatne owady i żuczki za pożywienie służyć im mogą. Długo trwąjące deszcze pomiędzy świeżo wylęgniętemi kuropatwami ogromne szkody sprawiają. Pisklęta,
w tej fazie życia będące, niezmiernie są delikatne i czułe na zamoczenie i przeziębienie, których pomimo usilnych starań rodziców trudno nieraz uniknąć. Słoty czerwcowe wielkie spustoszenia zawsze sprawiają, które dla lubowników myślistwa są tem dotkliwsze, że już parze kuropatwiej po raz drugi na wyprowadzenie potomstwa czasu brakuje. Z tej to przyczyny w czasie polowań spotykać się daje tak wiele jałowych parek i stad małolicznych (...)
Wzrok kuropatwy posiadają dosyć dobry, przez co jastrzębia zdała dostrzegać mogą, przed którym albo do ziemi przywarowują lub też, jeżeli czasu wystarcza, chronią się lotem, czy pieszo w pobliskie zarośla lub wyżęte zboża. Jeżeli jednak pomimo baczności koguta uda się jastrzębiowi pochwycić którąkolwiek sztukę stada, strach paniczny ogarnia całą rzeszę, pod którego wrażeniem zupełnie traci przytomność.  Jedne zrywają się i lecą na oślep gdy drugie pozostają na miejscu, jakby przykute do
ziemi i tak ubezwładnione doznanem wrażeniem, że ich swobodnie niekiedy ręką wziąść można (...)

Jeżeli dnie są ciepłe i pogoda sprzyja, wychowanie idzie pomyślnie i rnłode rosną, jak na drożdżach. Gdy jednakże nadejdzie krytyczna chwila pierzenia, wtedy młode w razie zamoczenia lub przeziębienia po większej części giną.  Są one w owej lazie tak wycieńczone cierpieniem gubienia starych i wyrastania nowych piórek, źe niesprzyjająca pogoda łatwo je dziesiątkuje.

Gdy młode zupełnie wyrosną, to w pewnym stopniu dopomagają rodzicom w strzeżeniu całości stada przez przyjmowanie z kolei na siebie obowiązków stróżowania, co wielce przyzwyczaja ich do bacznej ostrożności, tak w przyszłem, samoistnem życiu potrzebnej (...)"

fragment pochodzi z książki Juljana Besiekierskiego "Kuropatwa szara czyli pospolita" wydanej nakładem Redakcyi "Łowca Polskiego" w roku 1901



0 Comments

Z pamiętnika Wacławy

6/21/2016

0 Comments

 
PictureEliza Orzeszkowa zdjęcie ze zbiorów Biblioteki Narodowej (za pośr wikicommons)
Zanim Eliza Orzeszkowa dała się poznać jako pisarka zaangażowana społecznie  zdążyła  napisać całkiem fajną książkę opartą jak się zdaje na nieco podkolorowanych doświadczeniach z własnego życia, której fragmenty cytujemy poniżej.
Jak można przeczytać w biografii Elizy Orzeszkowej urodziła się ona w pięknym majątku znajdującym się na terenie aktualnej Białorusi, z którego musiała wyprowadzić się w wieku lat trzech bo jej ojciec zmarł, a majątek puszczony został  w dzierżawę. Drugie podejście do bycia panią ziemiańskiego majątku także okazało się pechowe bo tym razem będący jego właścicielem małżonek Piotr Orzeszko został po Powstaniu Styczniowym zesłany na Sybir, a majątek skonfiskowany. Potem próbowała jeszcze zarządzać majątkiem odziedziczonym po ojcu, ale jakoś nie miała do tego ręki i majątek został w końcu sprzedany, a Eliza Orzeszkowa zajęła się pisaniem.

Niefortunne oświadczyny
Po tym kiedy sprawa z pierwszym kandydatem na małżonka definitywnie rozmyła się w powietrzu, na horyzoncie zjawił się kolejny kandydat.
Siedziałam przy krosienkach, stojących pod oknem, i wyszywałam zielony listek. Naprzeciw mnie siedzący pan Henryk machinalnie trzymał pasmo włóczki w palcach, które roztwierały się i ściskały szybszym jeszcze, niż zwykle ruchem. Matka moja rozmawiała z Franusiem na przeciwnym końcu salonu.
Pan Henryk był dnia tego bardziej, niż kiedy, do ślimaka podobny. Ubranie jego, szare, w poprzeczne pręgi, modne, było wytworne, ale zwiększało to podobieństwo w zadziwiający sposób. Okulary spoczywały na samym środku jego nosa, a z nad nich para blado-żółtych oczu, patrzyła mi w twarz nieustannie.
— Piękną mamy jesień, — mówił młody sąsiad zwykłym sobie przewlekłym tonem.
— Nie bardzo, — odpowiedziałam, nie podnosząc oczu od krosienek.
— Dla mnie jest ona bardzo piękna...
— Winszuję panu...
— A dla czegoż pani nie znajduje jej taką?
— Bo pochmurna i zimna.
— Ja też nie o atmosferze fizycznej mówiłem.
— A o jakiejże?
— O... o... atmosferze mego serca.
Podniosłam oczy i, spojrzawszy na Henryka, o mało nie parsknęłam śmiechem. Pociesznie wyglądał z wyrazem serca na ustach, a jeszcze pocieszniej żółtawa i długa jego twarz przyoblekała się czémś, co niby miało być do wzruszenia podobnem. Powstrzymałam się jednak od uśmiechu i zapytałam:
— Jakiż więc stopień ciepła pokazuje termometr serca pana?
— Najwyższy, jaki pokazywać może...
Coraz większą czułam ochotę do śmiechu, a tłumiąc ją, zapalczywie wyszywałam mój listek. Nie uważałam jednak za stosowne i grzeczne pozwolić upaść rozmowie.
— I cóż jest powodem tego przerażającego podniesienia się temperatury w sercu pana? — spytałam.
— Pani! — odpowiedział Henryk po chwili milczenia.
Tym razem pozwoliłam już sobie zaśmiać się, ale tylko trochę.
— O, panie! — zawołałam, — sądzę, że i beze mnie natura rozlała po świecie dosyć cieplika, abym nie potrzebowała zastępować jego miejsca.
Henryk milczał dość długo, a potem wymówił:
— Ale ja panią kocham.
I znowu wyraz ten, ten wielki, święty wyraz, uderzył moje ucho. Ale tym razem nie dałam mu w odpowiedzi ani najlżejszego wzruszenia, ani najsłabszego rumieńca. I owszem, wzmógł on we mnie ochotę do śmiechu, lubo czułam, że gdybym śmiechowi temu puściła wodze, miał-by on przykre brzmienie. Dziwnie bo też zadźwięczało słowo: kocham! w bladych i wązkich ustach Henryka. Nie jedna już fałszywa, jak niegdyś u Agenora, dźwięczała w nim nuta. Wszystkie w nim nuty były fałszywe, i gorzéj jeszcze niż fałszywe, bo słabe, blade, omdlałe, niby zkądciś zapożyczone, albo wpółumarłe w podróży. Nie było w nich ani iskierki ognia, ani źdźbła tkliwości, ani promyka prawdy; wydały mi się podobnemi do skrzeczenia żaby, na wybrzeżu błotnistej wody siedzącej.
Spojrzałam na Henryka. Dwie ceglaste plamy zafarbowały żółtawe jego policzki, w oczach, które ciągle z nad okularów patrzyły na mnie, wiły się wężowe, przykre płomyki.
Nigdy Henryk nie wydał mi się tak brzydkim, a wyraz, jaki wypowiedział, i to wzruszenie, co się odbiło w jego fizyognomii, zamiast przyozdobić go, rzuciło nań mocniejsze jeszcze podobieństwo do ślimaka, wyłażącego ze swej martwej skorupy.
Spuściłam znowu wzrok na robotę, i zajmując się dalej nią, wyrzekłam obojętnie:
— Sądziłam, że pan nie możesz czynić lub czuć cokolwiek bez celu.
— Jakto bez celu? — zapytał, rozwierając i sciskając palce z wielką szybkością, jakby ruchem tym usymbolizować chciał przede mną cel, do którego dążył.
— Tak, — rzekłam, — bo jakimże dla pana byłby cel tego uczucia, o którem mi pan wspomniałeś?
— Celem tym jest prosić o rękę pani, — zwolna odpowiedział Henryk.
— W takim razie cel to niedościgniony, — odpowiedziałam, siląc się na uśmiech, który już teraz nie chciał wystąpić mi na usta, — ja panu ręki mojej nie oddam.
Henryk uczynił tak nagłe poruszenie, że aż spojrzałam na niego zdziwiona, bo nie przypuszczałam, aby był zdolnym do podobnie żywych ewolucyi. Obrócił się do mnie z krzesłem tak, aby módz mi prosto w twarz patrzeć, i zapytał nagle:
— A to dlaczego?
Wykrzyknik ten wypadł mu z ust akcentem głębokiego zdziwienia, a zarazem takież zdziwienie odbiło się na jego twarzy. Ja zdziwiona zostałam tem wielkiem zdziwieniem Henryka i parę sekund pytałam siebie w myśli, czemu-by się też on tak dziwił? Nakoniec, widząc, że oczy młodego sąsiada coraz głębiej grzęzną w mej twarzy, a ceglaste plamy rozszerzają się na jego policzkach, zdobyłam się na odpowiedź.
— Dlatego, że nie mogła-bym nigdy powiedzieć do pana te słowa, któreś pan przed chwilą do mnie wymówił. — Dobrą minutę trwało milczenie, w czasie którego ja wyszywałam na kanwie krzyżyki w lewo i prawo, Aniołom Stróżom zdając pieczę nad ich należytym kształtem i kierunkiem, a Henryk nie wiem już co robił, bo na niego nie patrzyłam, tylko słyszałam moje nieszczęsne pasemko włóczki rwące się w jego palcach, które rozwierały się i zaciskały z szybkością haków w misternie urządzonej maszynie.
Gdy nareszcie podniosłam oczy, zobaczyłam przed sobą Henryka, zupełnie już spokojnego, ze zwykłą sobie żółtawą cerą twarzy, z której zniknęły uprzednie plamy ceglaste, i z oczyma patrzącemi na mnie z nad okularów bez odrobiny wzruszenia, a z trochą tylko niby obrazy, albo czegoś bardzo do niej podobnego.
Po chwili zaczął mówić swoim przewlekłym głosem, w którym często odzywały się tony, przypominające skrzeczenie żab nad stawem.
— Powiedziałaś więc pani, że nie możesz mi oddać swej ręki, dlatego, iż mię nie kochasz... tak przynajmniej zrozumiałem jej słowa... Jabym jednak sądził, że jedno drugiemu wcale nie przeszkadza... Uważałem i uważam panią zawsze, jako kobietę, mającą dość umysłowych zdolności, aby zrozumieć prawdziwą i gruntowną stronę życia, i dlatego nie tracę nadziei, że, po namyśle, raczysz pani odwołać swój nieszczęśliwy dla mnie wyrok...

Eliza Orzeszkowa "Pamiętnik Wacławy"



0 Comments

Urządzenie bażanciarni

6/15/2016

0 Comments

 
Picture
O hodowli bażantów w majątku ziemskim według ksiażki "Bażant łowny" autorstwa C.Cronau wydanej nakładem  "Łowca Polskiego" w roku 1903.

"Jeżeli więc tereny dla bażantów nie są podszyte, a mianowicie brak jest krzewów i traw bujnych, trzeba
zaradzić przez obsiewanie gołych miejsc trawami i zakładając tak zwane rewiry, które nie tylko mają w przyszłości przeznaczenie do ścielenia gniazd, ale i zimą stają się osłoną nie tyle przed zimnem co przed drapieżnikami. Rewiry takie zakłada się nie tylko na polankach gołych, lecz w ogóle mogą być spożytkowane w tym celu zwykłe odłogiem leżące, dotąd nieuprawne pola.
Do obsiewania, takich terenów nadają się różne gatunki zboża i traw: jęczmień, pszenica, owies , gryka; wszelkie takie zboża w rewirach utrzymują się aż do jesieni, czasem i zimą jeszcze, dostarczają ochronę
i oprócz tego wpływają na przyrost żywności roślinnej i zwierzęcej.
Przy zakładaniu miejsc do karmienia trzeba także zwracać uwagę by dobierano odpowiednie miejsca, szczególnie w tak zwanych pół - dzikich bażantarniach Najwięcej nadają się polanki między dużemi drzewami. Miejsca, w których zakłada się paśniki, powinny zawierać 6—8 m. kw. powierzchni i być pokryte lekkim dachem, ustawionym na słupach, a to celem zabezpieczenia bażantów przed słotą i żywności przed zanieczyszczeniem i zbytnią wilgocią. Podatnym materyatem aa urządzenie dachu, obok chrustu, jest słoma, gdyż oporna jest na deszcze i śniegi. Od północy ogrodzenie takie zaopatrzone jest ścianą z desek 1 -  1 1/2 metra wysokości. Do miejsc, służących do karmienia, obok wody i piasku, niezbędnego do paprania się, prowadzą z rewirów wąskie dróżki 1/4 metra szerokości, które, posypywane w odstępach drobną ilością ziarna, służą za wskazówkę odnalezienia drogi do paśników. Karmę stanowią: jęczmień, kukurydza, gryka pszenica i inne zboża: najmniej zaleca się owies.
Wielkość rewiru do zakładania bażantarni może być różna; rozmiar nie wpływa na pomyślne rozwijanie
się hodowli, gdyż głównie zaspokojenie warunków życia i wygodzenie zwyczajom i zachowaniu się tego ptaka, stanowią dodatnie wpływy, wystarczają więc mniejsze obszary, o ile zabezpieczone są przed sąsiadującemi terenami i uniemożliwione jest przelatywanie bażantów na obce tereny.

Jakkolwiek w Austro-Węgrzech i Niemczech przeważnie lubują się w obszernych rewirach, podatniejsze są mniejsze tereny, gdyż łatwiejsza jest kontrola, opieka i ochrona. Zważać też należy, aby bażantarnie nie były zakładane w takich miejscowościach, gdzie ptaki byłyby często płoszone i niepokojone. Z daleka więc od miasta lub wsi powinny być miejsca obierane, gdyż nie tylko psy i koty, lecz i ludzie chętnie zwiedzają takie urządzenia, nie tylko celem zaspokojenia ciekawości lecz dla zbierania jajek i chwytania siedzących kur na gniazdach."

0 Comments

Przyozdobienie ogrodu kwiatami.

6/9/2016

0 Comments

 
PictureJacek Malczewski 'Słoneczniki' (za pośr wikicommons)
"(...) Upiększenie ogrodu kwiatami jest—jakby ostateczne wykończenie obrazu lekkim pędzlem malarza, nadające mu zupełną doskonałość i piękność; bo jakkolwiek piękne będą główne obrysy, i rośliny malowniczo rozstawione, wszelako, dopiero lube dzieci Flory (kwiaty), położą na tym obrazie ostatecznie znamię jego najistotniejszej piękności.

Przede wszystkiem więc zwrócimy się uwagą nad sposobem urządzania czyli ustawiania kwiatów. W ogrodach malowniczych—kwiaty należy ustawiać w sposób taki, aby one wydawały się zupełnie naturalnie tu rzuconemi; na brzegach zwłaszcza grup, a szczególniej na ich rogach wpadających w oko, należy je w takiż sposób zasadzać, nie osypując niemi wszelako, jak to zwykle się dzieje, wszystkich brzegów.
W miejscach często odwiedzanych a przynajmniej bardzo widzialnych z takich punktów, które najwięcej są uczęszczane; w pobliżu ławeczek, urządzają się grzędy kwiatowe kształtne, wszelako nie zdradzające wymuszoności a nawet—nie powinny być regularnych rozmiarów; na trawnikach zaś umieszczają się pojedyncze kwiaty przepychu, zawsze jednak wzgląd daje się na to,  aby to było w blizkości dróg.   

Największa wszakże obfitość kwiatów powinna znajdować się blisko domu lub też na ulubionym miejscu,
tworząc tu właściwy ogród kwiatowy. Za najlepszą formę do takich grup kwiatów uważalibyśmy—tak zwany angielski kwiatowy ogród, z którym jako pierwiastkowie zapoznaliśmy się—jako z utworem pomysłów Wielkiej Brytanii, a z którym dziś często już spotykamy się w rozległych krainach Niemiec.

Najważniejszym prawidłem przy zasadzamu kwiatów powinno być: aby niemi niezbyt nie przeładowywać, bo zbytek i w tej mierze szkodliwy, łatwo może zdradzać brak dobrego gustu, przez co właśnie i ogrodowi ujmę raczej niżeli pożytek wyrządzić możemy. Pamiętać też i na to należy, że staranne utrzymanie grząd kwiatowych wymaga wiele pracy, bo takie kwietniki potrzeba utrzymywać troskliwiej i czyściej niż każdą inną część ogrodu. Nie godzi się cierpiec chwastu pomiędzy kwiatami, gdyż tylko że szpeci kwiaty lecz nadto i psuje rośliny, odbierając im pokarm.  

Kwiaty przekwitłe i zeschłe łodygi czyli pręty starannie obcinać należy. Jednem słowem mówiąc; na grzędach kwiatowych nie powinno być nic takiego, roby się przeciwiło uczuciu piękna, gdyż kwiaty przeznaczone dla przyjemności ducha, powinny być choćby w mniejszej ilości, ale nadzwyczaj dobrane i pięknie utrzymywane (...)"


fragment pochodzi z książki "Malowniczy ogrodnik czyli nauka zakładania malowniczych ogrodów w nowym stylu i gustownego przyozdabiania ich kwiatami" autorstwa Hermana Hetzschold, wydanej w Wilnie w roku 1855

0 Comments

Lato w majątku ziemskim

6/3/2016

0 Comments

 
PictureJózef Szermentowski 'Odpoczynek oracza' (za pośr wikicommons)
Lato w majątku ziemskim z jednej strony stanowiło czas wytężonej pracy (w końcu w lipcu zaczynały się  żniwa). Z drugiej jednak strony był to też czas rozrywek, rodzinnych odwiedzin i wydarzeń towarzyskich. ze wspomnień ludzi, którzy w majątku ziemskim spędzili dzieciństwo i młodość często bardziej widoczna jest właśnie ta druga część. W relacjach można spotkać opisy całodziennych wyjazdów do sąsiadów, kończące się podwieczorkiem, sąsiedzkie turnieje tenisowe, albo zawody konne. Na lato powracało ze szkół starsze rodzeństwo i przyjeżdżali kuzyni z miasta. Przy stole stawało się więc dość tłoczno i wesoło.
W połowie lipca zaczynały się żniwa, na polach pojawiały się grupy idących równym szeregiem kosiarzy, za którymi szły kobiety wiążące zboże w snopy.   Snopy zboża trafiały następnie na wóz na którym jechały do stodoły. Czesław Miłosz w "Dolinie Issy" pisze o tym tak  "(...) Nakładanie snopów na długi drabiniasty wóz wymaga, umiejętności, jest to niemal jak budować dom. Kiedy budynek jest już gotów, pętlę sznura z przodu zarzuca się na koniec belki, okrągłej i śliskiej od wieloletniego użycia,  ma ona przyciskać ładunek, żeby nie rozpadł się, kiedy wóz się przechyla. Dwóch zwykle mężczyzn ciągnie za sznur z tyłu, żeby ją docisnąć; niezbyt bezpiecznie, bo jeżeli wyrwie się, może koniom połamać karki. Wreszcie wdrapuje się na wierzch woźnica i, powożąc, widzi pod sobą konie zmalałe niby wiewiórki (...)"
Na koniec żniw urządzane były dożynki. Było w dworze to prawdziwe święto na które przygotowywano na dziedzińcu stoły z poczęstunkiem. Do dworu ściągali odświętnie ubrani pracownicy idący przy wozach na których jechały dożynkowe wieńce,śpiewając ludowe piosenki.
Po wręczeniu wieńców, które  trafiały następnie na pokoje gdzie zawieszone na ścianie, tkwiły do kolejnych dożynek zaczynała się uczta, zakończona tańcami, które trwały do świtu.   



0 Comments
    Prowincja w kolorze sepii czyli o obywatelach ziemskich, ich dworach oraz okolicy we wspomnieniach, literaturze i czasopismach z epoki

    Ziemiańskie klimaty
    FACEBOOK

    Archives

    February 2019
    January 2019
    December 2018
    November 2018
    December 2017
    November 2017
    October 2017
    September 2017
    August 2017
    July 2017
    June 2017
    May 2017
    April 2017
    March 2017
    February 2017
    January 2017
    December 2016
    November 2016
    October 2016
    September 2016
    August 2016
    July 2016
    June 2016
    January 2016
    December 2015
    November 2015
    October 2015
    August 2015

    RSS Feed

    W kolażu na szczycie strony wykorzystano obrazy XIX wiecznych malarzy polskich;
    Wincentego Kasprzyckiego "Pałac w Natolinie", Wincentego Wodzinowskiego "Koncert domowy", Juliusza Kossaka "Scena z polowania w Radziejowicach", Franciszka Streit "Przerwa na posiłek"
Powered by Create your own unique website with customizable templates.
Photos used under Creative Commons from Kurt:S, torbakhopper, gizmo-the-bandit