|
|
Zaczarowane dzieciństwo
J.Szermentowski Pasowanie na rycerza
Dzieciństwo spędzone w majątku ziemiańskim miało w sobie magię znaną z wiktoriańskich powieści z poprzedniej epoki.
Był to okres spędzony głównie w towarzystwie rodzeństwa lub zaproszonych na dłuższy pobyt kuzynów. Niewielką ilość towarzyszy zabaw w pełni rekompensowało otoczenie, którego poznawanie stanowiło niekończącą się przygodę.
Już sam dom z dużą ilością pokoi, zakamarków, służby, a niejednokrotnie plątających się po nim psów - stanowił nieprzebrany rezerwuar nowych wrażeń. Biblioteka, bibeloty rodzinne z których o każdej można było opowiedzieć ciekawa historię, strych a przede wszystkim kuchnia z jej smakołykami były źródłem nowej wiedzy, umiejętności i inspiracja dla wielu zabaw. Podobnie zabudowania gospodarcze i mieszkające w nich zwierzęta, a szczególnie konie. Konie, podobnie jak psy, zajmowały szczególne miejsce w życiu dzieci i niejednokrotnie niektóre z nich stawały się faworytami i towarzyszami w zamian za co mogły liczyć na smakołyki.
Za domem rozciągał się z reguły ogród, sad pola, łąki, a czasem nawet las. Był to jeden wielki plac zabaw, gdzie z rodzeństwem lub kuzynostwem można było udawać zarówno postacie i zdarzenia znane z przeczytanych wcześniej książek, jak i te wymyślone. W każdym drzewie mogła mieszkać rusałka lub kryć się groźny zbój, potok mógł odgrywać groźna rzekę stojąca na drodze odkrywcom etc. Granice wyznaczała tylko dziecięca wyobraźnia.
Zabawa było również uczestniczenie w niektórych pracach w majątku.
Swobodę dzieci ograniczały zmieniające się guwernantki, 'miski', 'mamzele'. czuwały one nie tylko nad bezpieczeństwem dzieci, ale przede wszystkim nad ich edukacją. Z tych względów często nie cieszyły się zbytnia sympatia i były obiektem niezliczonych psikusów.
W ten sielankowy, niemalże wiktoriański świat wkradła się już nowoczesność i to nie tylko w postaci stojącego w garażu samochodu czy pracujących na polu traktorów, ale również w postaci regularnie przybywających gazet, radia telefonu, wypadów do miasta czy wakacji nad morzem czy zim w mieście.
Nowoczesność wkradała się w magiczny świat dzieci głównie przez postawę ich rodziców, którzy nie czuli się odizolowanymi od świata pustelnikami obarczonymi misją pielęgnowania ojcowizny, lecz nowoczesnymi przedsiębiorcami, produkującymi na potrzeby prężnie rozwijających się miast. Przykładali oni znaczna wagę do utrzymywania kontaktu z zewnętrznym światem, którego częścią się czuli. Śledzili ogólnoświatowe trendy starali się przeszczepiając je do własnego majątku, począwszy od spraw tak istotnych jak wprowadzenie traktoru do prac polowych, a skończywszy na tak trywialnych jak n.p. budowa kortu tenisowego przy domu.
Nowoczesne było tez podejście do wychowania dzieci, przywiązywanie wagi do ich rozwoju fizycznego i wykształcenia. Dokładano wszelkich starań, aby posiadały wszelkie umiejętności pozwalające im się odnaleźć w szybko modernizującym się świecie. W wieku kilkunastu lat dzieci były wysyłane do szkół, które miały im zapewnić dobre wykształcenie, a zdolniejsze przygotować do podjęcia nauki na uniwersytetach. Był to koniec magicznego dzieciństwa.
Z pamiętnika nastolatki.
"....Nie skończyłam jeszcze 13 lat, a już życie zaczyna mi dokuczać. Rodzice postanowili oddać nas do klasztoru. Jestem w czarnej rozpaczy. Protestuje jak mogę, ale to nic nie pomaga. Nie rozumiem po co mamy do szkoły jechać aż tak daleko. Do tej pory uczyłyśmy się w domu i tak mogło pozostać. Tłumaczę to rodzicom, ale się uparli i nie chcą ustąpić. (......) Nie wyobrażam sobie tego klasztornego życia. Jak ja tam w ogóle wytrzymam. Bez domu, koni, psów i wszystkich moich przyjaciółek. Kto zaniesie cukier do stajni? Z kim psy pognają w pole? Kto będzie ujeżdżał źrebaki? kto dopilnuje królików? kto zajmie si wiewiórką? Kto nakarmi kulawego bociana? A ja? Co ja tam będę robić bez nich wszystkich? jak wytrzymam bez codziennej konnej jazdy? Bez swobody i wolności? Bez biegania w ogrodzie, po rosie, łażenia po drzewach, pływania w rzece i buszowania w lasach? Az płakać mi się chce gdy pomyślę co tracę"
(Maria Ginter 'Galopem pod wiatr')
Był to okres spędzony głównie w towarzystwie rodzeństwa lub zaproszonych na dłuższy pobyt kuzynów. Niewielką ilość towarzyszy zabaw w pełni rekompensowało otoczenie, którego poznawanie stanowiło niekończącą się przygodę.
Już sam dom z dużą ilością pokoi, zakamarków, służby, a niejednokrotnie plątających się po nim psów - stanowił nieprzebrany rezerwuar nowych wrażeń. Biblioteka, bibeloty rodzinne z których o każdej można było opowiedzieć ciekawa historię, strych a przede wszystkim kuchnia z jej smakołykami były źródłem nowej wiedzy, umiejętności i inspiracja dla wielu zabaw. Podobnie zabudowania gospodarcze i mieszkające w nich zwierzęta, a szczególnie konie. Konie, podobnie jak psy, zajmowały szczególne miejsce w życiu dzieci i niejednokrotnie niektóre z nich stawały się faworytami i towarzyszami w zamian za co mogły liczyć na smakołyki.
Za domem rozciągał się z reguły ogród, sad pola, łąki, a czasem nawet las. Był to jeden wielki plac zabaw, gdzie z rodzeństwem lub kuzynostwem można było udawać zarówno postacie i zdarzenia znane z przeczytanych wcześniej książek, jak i te wymyślone. W każdym drzewie mogła mieszkać rusałka lub kryć się groźny zbój, potok mógł odgrywać groźna rzekę stojąca na drodze odkrywcom etc. Granice wyznaczała tylko dziecięca wyobraźnia.
Zabawa było również uczestniczenie w niektórych pracach w majątku.
Swobodę dzieci ograniczały zmieniające się guwernantki, 'miski', 'mamzele'. czuwały one nie tylko nad bezpieczeństwem dzieci, ale przede wszystkim nad ich edukacją. Z tych względów często nie cieszyły się zbytnia sympatia i były obiektem niezliczonych psikusów.
W ten sielankowy, niemalże wiktoriański świat wkradła się już nowoczesność i to nie tylko w postaci stojącego w garażu samochodu czy pracujących na polu traktorów, ale również w postaci regularnie przybywających gazet, radia telefonu, wypadów do miasta czy wakacji nad morzem czy zim w mieście.
Nowoczesność wkradała się w magiczny świat dzieci głównie przez postawę ich rodziców, którzy nie czuli się odizolowanymi od świata pustelnikami obarczonymi misją pielęgnowania ojcowizny, lecz nowoczesnymi przedsiębiorcami, produkującymi na potrzeby prężnie rozwijających się miast. Przykładali oni znaczna wagę do utrzymywania kontaktu z zewnętrznym światem, którego częścią się czuli. Śledzili ogólnoświatowe trendy starali się przeszczepiając je do własnego majątku, począwszy od spraw tak istotnych jak wprowadzenie traktoru do prac polowych, a skończywszy na tak trywialnych jak n.p. budowa kortu tenisowego przy domu.
Nowoczesne było tez podejście do wychowania dzieci, przywiązywanie wagi do ich rozwoju fizycznego i wykształcenia. Dokładano wszelkich starań, aby posiadały wszelkie umiejętności pozwalające im się odnaleźć w szybko modernizującym się świecie. W wieku kilkunastu lat dzieci były wysyłane do szkół, które miały im zapewnić dobre wykształcenie, a zdolniejsze przygotować do podjęcia nauki na uniwersytetach. Był to koniec magicznego dzieciństwa.
Z pamiętnika nastolatki.
"....Nie skończyłam jeszcze 13 lat, a już życie zaczyna mi dokuczać. Rodzice postanowili oddać nas do klasztoru. Jestem w czarnej rozpaczy. Protestuje jak mogę, ale to nic nie pomaga. Nie rozumiem po co mamy do szkoły jechać aż tak daleko. Do tej pory uczyłyśmy się w domu i tak mogło pozostać. Tłumaczę to rodzicom, ale się uparli i nie chcą ustąpić. (......) Nie wyobrażam sobie tego klasztornego życia. Jak ja tam w ogóle wytrzymam. Bez domu, koni, psów i wszystkich moich przyjaciółek. Kto zaniesie cukier do stajni? Z kim psy pognają w pole? Kto będzie ujeżdżał źrebaki? kto dopilnuje królików? kto zajmie si wiewiórką? Kto nakarmi kulawego bociana? A ja? Co ja tam będę robić bez nich wszystkich? jak wytrzymam bez codziennej konnej jazdy? Bez swobody i wolności? Bez biegania w ogrodzie, po rosie, łażenia po drzewach, pływania w rzece i buszowania w lasach? Az płakać mi się chce gdy pomyślę co tracę"
(Maria Ginter 'Galopem pod wiatr')
Młodość na pensji
R.Chojnacki Portret młodej kobiety
Dziewczęta z rodzin ziemiańskich rozpoczynały swoja edukacje w domu, pod okiem guwernantek. Drugim etapem, również obowiązkowym była pensja. Zostanie pensjonarką było przełomowym momentem, oznaczało bowiem koniec beztroskiego dzieciństwa i rozpoczęcie trudnego okresu dorastania. Oznaczało również opuszczenie domu w którym ziemiańskie dzieci miały sporo swobody i uprzywilejowana pozycję i niemalże skoszarowanie pod surowym okiem nauczycielek, którymi niejednokrotnie były siostry zakonne. One bowiem prowadziły znaczną część pensji. Po pierwszym szoku dziewczęta zwykle akceptowały swoja nowa sytuację. Z reguły doceniały ciągłą obecność rówieśniczek i zawiązywały przyjaźnie, które czasami trwały do końca życia. Niejednokrotnie nie rozstawały się ze swoimi przyjaciółkami nawet w czasie wakacji zapraszając je do majątków swoich rodziców.
Często jednak niemile wspominały panująca tam dyscyplinę. Pensja była jednak ważnym elementem edukacji młodej ziemianki. Była miejscem gdzie uczyła się nie tylko dyscypliny, ale również obycia społecznego. Przede wszystkim jednak nabywała wiedzę przekraczającą tą, która mogła jej przekazać, z reguły słabo wykształcona guwernantka. Niektóre z pensji były nawet znane z wysokiego poziomu nauczania.
Jak wyglądało życie codzienne pensjonarki? Pensjonarka dzieliła swój pokój z kilkoma innymi dziewczętami. Jej dzień był dokładnie wypełniony zajęciami, zgodnie z obowiązująca na pensji rutyną. Pobudka o określonej godzinie, Czasem poranna gimnastyka. Określony czas na ubranie w obowiązkowy mundurek w ciemnych stonowanych kolorach . Później przychodziła pora na śniadanie. Potem następował czas nauki. Uczono wszystkiego czego potrzebowała młoda ziemianka odprowadzenia domowej rachunkowości i dietetyki po lekcje francuskiego, historii i sztuki. Nie zaniedbywano tez aktywności fizycznej. Na zajęcia na świeżym powietrzu przeznaczano z reguły codziennie trochę czasu. Zajęcia były przedzielone obiadem. Właściwie to pensjonarka miała czas wypełniony i niewiele go pozostawało aby podzielić się z przyjaciółka tajemnicą i pomarzyć jak to będzie gdy skończy się pensję i rozpocznie dorosłe życie.
Do najbardziej eksluzywnych pensji należała pensję panny Plater, a właściwie pierwszorzędny zakład edukacyjny dla dziewcząt prowadzony przez Towarzystwo Oświatowe im. Cecylii Plater-Zyberkówny (po śmierci panny Plater w roku 1920 pensja kontynuowała działalność w takiej właśnie formie). Wypada również wspomnieć o pensji pani Rudzkiej mieszcząca się przy placu Trzech Krzyży była jedną z najbardziej ekskluzywnych i znanych. Najprawdopodobniej wynajmowała ona wille Zosin w Milanówku jako miejsce zajęć dla swoich wychowanek, które z uwagi na słabe zdrowie musiały dużo przebywać na świeżym powietrzu.
W latach- 20-tych i 30-tych pensje były jeszcze ważnym elementem życia społecznego i częścią doświadczenia życiowego znacznej części kobiet należących do tzw klasy średniej. Były odpowiednikiem eksluzywnej szkoły średniej dla dziewcząt z zamożniejszych rodzin wychowanych z dala od ośrodków miejskich.
Często jednak niemile wspominały panująca tam dyscyplinę. Pensja była jednak ważnym elementem edukacji młodej ziemianki. Była miejscem gdzie uczyła się nie tylko dyscypliny, ale również obycia społecznego. Przede wszystkim jednak nabywała wiedzę przekraczającą tą, która mogła jej przekazać, z reguły słabo wykształcona guwernantka. Niektóre z pensji były nawet znane z wysokiego poziomu nauczania.
Jak wyglądało życie codzienne pensjonarki? Pensjonarka dzieliła swój pokój z kilkoma innymi dziewczętami. Jej dzień był dokładnie wypełniony zajęciami, zgodnie z obowiązująca na pensji rutyną. Pobudka o określonej godzinie, Czasem poranna gimnastyka. Określony czas na ubranie w obowiązkowy mundurek w ciemnych stonowanych kolorach . Później przychodziła pora na śniadanie. Potem następował czas nauki. Uczono wszystkiego czego potrzebowała młoda ziemianka odprowadzenia domowej rachunkowości i dietetyki po lekcje francuskiego, historii i sztuki. Nie zaniedbywano tez aktywności fizycznej. Na zajęcia na świeżym powietrzu przeznaczano z reguły codziennie trochę czasu. Zajęcia były przedzielone obiadem. Właściwie to pensjonarka miała czas wypełniony i niewiele go pozostawało aby podzielić się z przyjaciółka tajemnicą i pomarzyć jak to będzie gdy skończy się pensję i rozpocznie dorosłe życie.
Do najbardziej eksluzywnych pensji należała pensję panny Plater, a właściwie pierwszorzędny zakład edukacyjny dla dziewcząt prowadzony przez Towarzystwo Oświatowe im. Cecylii Plater-Zyberkówny (po śmierci panny Plater w roku 1920 pensja kontynuowała działalność w takiej właśnie formie). Wypada również wspomnieć o pensji pani Rudzkiej mieszcząca się przy placu Trzech Krzyży była jedną z najbardziej ekskluzywnych i znanych. Najprawdopodobniej wynajmowała ona wille Zosin w Milanówku jako miejsce zajęć dla swoich wychowanek, które z uwagi na słabe zdrowie musiały dużo przebywać na świeżym powietrzu.
W latach- 20-tych i 30-tych pensje były jeszcze ważnym elementem życia społecznego i częścią doświadczenia życiowego znacznej części kobiet należących do tzw klasy średniej. Były odpowiednikiem eksluzywnej szkoły średniej dla dziewcząt z zamożniejszych rodzin wychowanych z dala od ośrodków miejskich.
Niańki, miski i mamzele
Jacek Malczewski - Lekcja historii
Małe dzieci oddawane były pod opiekę niańki, która pochodziła zwykle z którejś z pobliskich wsi. Niańki były wspominane z reguły bardzo dobrze, jako opiekuńcze i tolerancyjne towarzyszki początków dzieciństwa. Nawet kiedy ich podopieczni stawali się zbyt duzi na posiadanie niańki pozostawały zwykle w dworze przechodząc do innych prac. Czasami niańki "dziedziczone" były z pokolenia na pokolenie tj. ta sama niańka wychowywała też dzieci swojego dawnego podopiecznego lub podopiecznej. Takie niańki cieszyły się wielkim szacunkiem, będąc praktycznie częścią rodziny.
Kiedy dzieci podrosły trochę pojawiały się nauczycielki i nauczyciele. W bogatych domach było ich nawet kilkoro, osobno do nauki czytania i pisania, osobno do nauki muzyki itp. Z zagranicy sprowadzano mających nauczyć dzieci języków obcych Francuzki, Szwajcarki, Niemki albo Angielki. Zagraniczne nauczycielki złośliwie nazywano czasem "miskami" (od angielskiego słowa "miss") lub "mamzelami" (od francuskiego słowa "mademoiselle"). Wraz z pojawieniem się nauczycielek pojawiała się też pewna dyscyplina. Nie można było spędzać już całego dnia na beztroskiej zabawie, przynajmniej kilka godzin dziennie zajmowały lekcje. Nic więc dziwnego, że dzieci często swoich nauczycielek serdecznie nie znosiły i starały się dać im to do zrozumienia robiąc różne złośliwe kawały.
Andrew Tarnowski w swojej książce "Ostatni mazur" opowiada jak kilkuletni Staś Tarnowski podrzucił kiedyś pod poduszkę nauczycielce muzyki martwą żmiję. Nauczycielka na jej widok dostała histerii, a ojciec dowcipnisia spuścił mu za to potężne lanie.
Co ciekawe często nauczycielek dzieci nie lubiały także ich matki. W różnych wspomnieniach spotyka się narzekania na tą czy inną nauczycielkę oraz wyraźną ulgę kiedy dzieci stają się już na tyle duże, że można posłać je do szkoły. Być może wynikało to z tego, że nauczycielki były w majątku elementem obcym, kompletnie nie rozumiejącym jego zasad działania i nie chcącym się do nich dostosować.
Nie była to jednak reguła. Zofia Malanowska w "Wilczyckich wspomnieniach" ciepło wspomina swoją Mademoiselle. Także Anna Pruszyńska w książce "Między Bohem a Słuczą" pisze o małżeństwie Andresów, którzy wiele lat spędzili jako nauczyciele na okolicznych dworach, żeby wreszcie po zakończeniu edukacji młodych Pruszyńskich osiąść jako rezydenci na ich dworze w Strzelczyńcach.
Kiedy dzieci podrosły trochę pojawiały się nauczycielki i nauczyciele. W bogatych domach było ich nawet kilkoro, osobno do nauki czytania i pisania, osobno do nauki muzyki itp. Z zagranicy sprowadzano mających nauczyć dzieci języków obcych Francuzki, Szwajcarki, Niemki albo Angielki. Zagraniczne nauczycielki złośliwie nazywano czasem "miskami" (od angielskiego słowa "miss") lub "mamzelami" (od francuskiego słowa "mademoiselle"). Wraz z pojawieniem się nauczycielek pojawiała się też pewna dyscyplina. Nie można było spędzać już całego dnia na beztroskiej zabawie, przynajmniej kilka godzin dziennie zajmowały lekcje. Nic więc dziwnego, że dzieci często swoich nauczycielek serdecznie nie znosiły i starały się dać im to do zrozumienia robiąc różne złośliwe kawały.
Andrew Tarnowski w swojej książce "Ostatni mazur" opowiada jak kilkuletni Staś Tarnowski podrzucił kiedyś pod poduszkę nauczycielce muzyki martwą żmiję. Nauczycielka na jej widok dostała histerii, a ojciec dowcipnisia spuścił mu za to potężne lanie.
Co ciekawe często nauczycielek dzieci nie lubiały także ich matki. W różnych wspomnieniach spotyka się narzekania na tą czy inną nauczycielkę oraz wyraźną ulgę kiedy dzieci stają się już na tyle duże, że można posłać je do szkoły. Być może wynikało to z tego, że nauczycielki były w majątku elementem obcym, kompletnie nie rozumiejącym jego zasad działania i nie chcącym się do nich dostosować.
Nie była to jednak reguła. Zofia Malanowska w "Wilczyckich wspomnieniach" ciepło wspomina swoją Mademoiselle. Także Anna Pruszyńska w książce "Między Bohem a Słuczą" pisze o małżeństwie Andresów, którzy wiele lat spędzili jako nauczyciele na okolicznych dworach, żeby wreszcie po zakończeniu edukacji młodych Pruszyńskich osiąść jako rezydenci na ich dworze w Strzelczyńcach.
W kolażu na szczycie strony wykorzystano obrazy XIX wiecznych malarzy polskich; Artura Nikutowskiego "Radosne powitanie", Kazimierza Mordasewicza "Portret dzieci z psem", Jana Gładysza "Siostry Pechwald" Wszystkie dzieła sztuki wykorzystane na stronie znajdują się w domenie publicznej i zostały zaczerpnięte z Wikimedia Commons. |