— Ale te Sienickie... — mówiła pani Robicka do pani Leniewiczowej — tyle o nich mówili! Nagadali, że takie a takie... A one — ani piękne, ani co. Spójrz pani, jaka niezgrabna ta blondynka. — I pani Robicka od niezgrabnej Sienickiej oczy zwracała ku własnej córce swej Kostuni, której figura uchodziła za nieporównaną.
Pani Leniewiczowa myśl jej wyraziła w słowach:
— Pani Kostunia o wiele zgrabniejsza — rzekła. Nie miała ona jeszcze dorosłych córek.
— Mnie jako matce mówić tego nie wypada, ale już to każdy przyznać musi, że moja Kostunia...
— Tylko że tamte mają suknie piękne, uczesane tak modnie...
— Przyznam się pani kochanej, że ja dla młodej panienki nie lubię żółtego koloru.
— E, co tam, moja pani! Już one pewnie według ostatniej mody. Takie bogate!...
— Bogate? At, rozmaicie o tym mówią... — I obie panie zajęły się obliczaniem funduszów Sienickich. A tymczasem do ich stolika zbliżyła się młoda kobieta, fertyczna i ładniutka w skromnej białej sukni i rzekła:
— Dzień dobry pani — dzień dobry cioci! Tak się panie zagawędziły, że już mnie nie chcą przywitać.
— A, pani Różyńska!
— Jak się masz, dziecko! To przyjechaliście? A myślałam, że nie będziesz?
— Tak, proszę cioci, miałam nie być, bo mi się dzieciaki pochorowały i lękałam się, ale, Bogu dzięki, przeszło. Już Maniusia zupełnie zdrowa, a i Loluś wstaje, więc Bronek namówił mnie — i oto jestem.
I młoda pani Różyńska z uśmiechem rozglądała się po salonie i kiwnięciem ładnej główki odpowiadała na ukłony. A spostrzegłszy Porażewską w drugim pokoju, ku niej się skierowała.
(...)
W drugim salonie panny głośną prowadziły rozmowę przeplataną śmiechem. Nie siedziały one po kanapach, pod blaskiem lamp stały grupami wśród salonu, jak bukiety różnobarwnych kwiatów, ruchliwe, strojne, pachnące, a dokoła kręciła się młodzież, jak czarne owady szukające miodu. Mela, niby domowa, przechodziła od jednych do drugich, dbała o ożywienie i wesołość ogólną. Nawet do Sienickich przemówiła parę słów, ale gdy otrzymała w zamian wycedzoną przez zęby i zaledwie grzeczną odpowiedź, odwróciła się obrażona.
— Wstrętne te Sienickie — rzekła do Zosi. — Nosy do góry zadzierają, jakby nam łaskę robiły. Po co żeście je zapraszali? — spytała, zwracając się do Jerzego.
Ale on nie słyszał, bo właśnie rozmyślał nad tym, że teraz najwłaściwsza chwila zamówić Zosię do jakiegoś tańca."
Emma Dmochowska "Dwór w Haliniszkach" (1903)