|
|
Zabawy, wydarzenia towarzyskie
Wyczółkowski 'Gra w krokieta'
Mimo iż życie w ziemiańskim dworze wypełnione było obowiązkami (trzeba było w końcu zarządzać całym majątkiem) zawsze znajdował się czas na rozrywkę. Wieczorami kiedy cała rodzina była już po kolacji był czas na głośne czytanie powieści, albo grę w karty. Niekiedy praktykowano także wspólne muzykowanie, zwłaszcza w rodzinach gdzie trafiała się jakaś ciotka czy kuzynka obdarzona dobrym głosem. Anna Pruszyńska wspomina "(...) Często muzykowaliśmy, ciocia Cesia, siostra mego ojca, śpiewała, Lolo gral pięknie na klarnecie, nasz czeski profesor gry na fortepianie, który skończył konserwatorium, a poza tym prawdziwy artysta, pan Schwihlik, koncertował (...)."
Rozrywki nie ograniczały się jedynie do wieczorów. Latem popularne były zwłaszcza pikniki, albo wycieczki do szczególnie malowniczych miejsc w majątku. Razem z dziećmi i prowiantem pakowano się na wóz i udawano nad rzekę albo jezioro. W Siedliskach, które w książce "My i nasze Siedliska" wspomina Matylda z Windisch-Graetzów Sapieżyna na pikniki jeżdżono do lasu, a do wyjazdów służył staroświecki powóz zaprzężony w kuce.
Z pikników cieszyły się zwłaszcza dzieci, jednak kiedy podrastały zabawy ustępowały miejsca sportom, w których można było popisać się swoją sprawnością i zwinnością. W dwudziestoleciu międzywojennym modny poprzednio krykiet wyparty został prawie całkowicie przez tenis. W większych majątkach urządzane były korty tenisowe, gdzie toczone były turnieje z kuzynami lub zaproszonymi sąsiadami, po których następował podwieczorek jedzony na werandzie lub w ogrodowej altanie.
Równie popularne były wszelkiego rodzaju sporty konne, zaczynając od skoków przez przeszkody, kończąc na rozmaitych biegach myśliwskich. Były one okazją nie tylko do zaprezentowania swoich umiejętności jeździeckich, ale też umiejętności hodowanych koni. Zdarzało się nawet że po zawodach, które miały wyłącznie charakter lokalny zjawiali się chętni do zakupu koni zwycięzców.
Zwieńczeniem każdego większego wydarzenia towarzyskiego był bal urządzany w dworze organizatora. Bezwzględnie obowiązywały na nim stroje wieczorowe. Po rozpoczęciu balu młodzież ruszała do tańca pokrzepiając się w przerwach kruszonem (na balach nie pijało się raczej mocnych alkoholi), a starsze pokolenie obserwowało,która z panien ma powodzenie. Tadeusz Czaplicki w "Szlacheckich ostatkach"wspomina bal po biegu myśliwskim na którym skojarzyło się nawet kilka małżeństw.
Na owych czwartkowych wieczorkach podawano jako napój lemoniadę lub kruszon, dla starszych po kieliszku wina. Nie piło się wtedy na przyjęciach alkoholi. Dobre te zwyczaje przetrwały jeszcze do czasów, gdy ja bywałam na balach i rautach w pierwszej æwierci tego wieku.
Na koniec kilka osobnych słów wypada poświęcić też rozrywkom zimowym. Był wśród nich dawny kulig, sanki,ślizgawka, a nawet rodzaj karuzeli skonstruowanej z osi koła z umocowanymi długimi żerdziami do końca których przyczepiano sanki.
Rozrywki nie ograniczały się jedynie do wieczorów. Latem popularne były zwłaszcza pikniki, albo wycieczki do szczególnie malowniczych miejsc w majątku. Razem z dziećmi i prowiantem pakowano się na wóz i udawano nad rzekę albo jezioro. W Siedliskach, które w książce "My i nasze Siedliska" wspomina Matylda z Windisch-Graetzów Sapieżyna na pikniki jeżdżono do lasu, a do wyjazdów służył staroświecki powóz zaprzężony w kuce.
Z pikników cieszyły się zwłaszcza dzieci, jednak kiedy podrastały zabawy ustępowały miejsca sportom, w których można było popisać się swoją sprawnością i zwinnością. W dwudziestoleciu międzywojennym modny poprzednio krykiet wyparty został prawie całkowicie przez tenis. W większych majątkach urządzane były korty tenisowe, gdzie toczone były turnieje z kuzynami lub zaproszonymi sąsiadami, po których następował podwieczorek jedzony na werandzie lub w ogrodowej altanie.
Równie popularne były wszelkiego rodzaju sporty konne, zaczynając od skoków przez przeszkody, kończąc na rozmaitych biegach myśliwskich. Były one okazją nie tylko do zaprezentowania swoich umiejętności jeździeckich, ale też umiejętności hodowanych koni. Zdarzało się nawet że po zawodach, które miały wyłącznie charakter lokalny zjawiali się chętni do zakupu koni zwycięzców.
Zwieńczeniem każdego większego wydarzenia towarzyskiego był bal urządzany w dworze organizatora. Bezwzględnie obowiązywały na nim stroje wieczorowe. Po rozpoczęciu balu młodzież ruszała do tańca pokrzepiając się w przerwach kruszonem (na balach nie pijało się raczej mocnych alkoholi), a starsze pokolenie obserwowało,która z panien ma powodzenie. Tadeusz Czaplicki w "Szlacheckich ostatkach"wspomina bal po biegu myśliwskim na którym skojarzyło się nawet kilka małżeństw.
Na owych czwartkowych wieczorkach podawano jako napój lemoniadę lub kruszon, dla starszych po kieliszku wina. Nie piło się wtedy na przyjęciach alkoholi. Dobre te zwyczaje przetrwały jeszcze do czasów, gdy ja bywałam na balach i rautach w pierwszej æwierci tego wieku.
Na koniec kilka osobnych słów wypada poświęcić też rozrywkom zimowym. Był wśród nich dawny kulig, sanki,ślizgawka, a nawet rodzaj karuzeli skonstruowanej z osi koła z umocowanymi długimi żerdziami do końca których przyczepiano sanki.
Rozrywki domowe
Malczewski Modelka
"(...) gra na fortepianie była pożądaną rozrywką. Nawet niekoniecznie bardzo wyrafinowaną. Po prostu od czasu do czasu ktoś siadał do fortepianu i grał ku uciesze całego towarzystwa (...) pisze Zofia Reklewska - Braun w książce "Urodziłam się pomiędzy...".
Wspólne muzykowanie było jedną z najpopularniejszych rozrywek w dworze. W znacznej części z nich znajdował się fortepian, a nierzadko też inne instrumenty muzyczne na których grywali domownicy. Muzykowanie bywało zwłaszcza przyjemnością jeśli w dworze byli uzdolnieni muzycznie domownicy, albo goście. We wspomnieniach można trafić na ślad improwizowania całych chórów z akompaniamentem.
Przy akompaniamencie fortepianu, albo gramofonu odbywały się też tańce. Przy dźwięku najnowszych szlagierów chóru Dana,albo Ordonki tańczono walce, tanga, shimmy, fokstroty. Latem tańce przenosiły się z pokojów na świeże powietrze. Tańczono na tarasie, albo trawniku.
Wracając do spokojniejszych domowych rozrywek popularna była gra w karty, w które grywano namiętnie, preferując zwłaszcza brydża, prefansa, albo kanastę. Chętnie stawiano także pasjanse, w których specjalizowali się zwłaszcza starsi domownicy.
Radio nie było jeszcze specjalnie popularne. Maszty radiowe zaczęto stawiać dopiero w latach 20-tych i na razie radio osiągalne było raczej w miastach, a na wsi po prostu nie było zasięgu.
Chętnie sięgano natomiast po lektury, wśród których znajdowały się zarówno nowości literackie jak i klasyka. Popularne było głośne rodzinne czytanie. Kilkakrotnie w różnych wspomnieniach pojawia się, że autor albo autorka wspomnień w ten właśnie sposób zapoznał się z Trylogią Sienkiewicza, która była żelaznym repertuarem każdej domowej biblioteczki. Często prenumerowane były także czasopisma, zaczynając od kobiecego "Bluszcza" i dziecięcego "Płomyka", kończąc na fachowej prasie rolniczej i katalogach ogrodniczych.
Nie wszystkim odpowiadało jednak życie w majątku ziemskim. W książce Mariusza Urbanka "Jerzy Waldorff. Ostatni baron Peerelu" znajduje się wspomnienie o matce Waldorffa, która narzekała straszliwie na nudę w dworze w Rękawczynie "(...)co robić?! Oczy tracić czytając przy lampie naftowej,albo - lub na zmianę -klepać pasjanse, kiedy się przywykło do ruchliwej Warszawy, a jeszcze wcześniej był Paryż (...)".
Wspólne muzykowanie było jedną z najpopularniejszych rozrywek w dworze. W znacznej części z nich znajdował się fortepian, a nierzadko też inne instrumenty muzyczne na których grywali domownicy. Muzykowanie bywało zwłaszcza przyjemnością jeśli w dworze byli uzdolnieni muzycznie domownicy, albo goście. We wspomnieniach można trafić na ślad improwizowania całych chórów z akompaniamentem.
Przy akompaniamencie fortepianu, albo gramofonu odbywały się też tańce. Przy dźwięku najnowszych szlagierów chóru Dana,albo Ordonki tańczono walce, tanga, shimmy, fokstroty. Latem tańce przenosiły się z pokojów na świeże powietrze. Tańczono na tarasie, albo trawniku.
Wracając do spokojniejszych domowych rozrywek popularna była gra w karty, w które grywano namiętnie, preferując zwłaszcza brydża, prefansa, albo kanastę. Chętnie stawiano także pasjanse, w których specjalizowali się zwłaszcza starsi domownicy.
Radio nie było jeszcze specjalnie popularne. Maszty radiowe zaczęto stawiać dopiero w latach 20-tych i na razie radio osiągalne było raczej w miastach, a na wsi po prostu nie było zasięgu.
Chętnie sięgano natomiast po lektury, wśród których znajdowały się zarówno nowości literackie jak i klasyka. Popularne było głośne rodzinne czytanie. Kilkakrotnie w różnych wspomnieniach pojawia się, że autor albo autorka wspomnień w ten właśnie sposób zapoznał się z Trylogią Sienkiewicza, która była żelaznym repertuarem każdej domowej biblioteczki. Często prenumerowane były także czasopisma, zaczynając od kobiecego "Bluszcza" i dziecięcego "Płomyka", kończąc na fachowej prasie rolniczej i katalogach ogrodniczych.
Nie wszystkim odpowiadało jednak życie w majątku ziemskim. W książce Mariusza Urbanka "Jerzy Waldorff. Ostatni baron Peerelu" znajduje się wspomnienie o matce Waldorffa, która narzekała straszliwie na nudę w dworze w Rękawczynie "(...)co robić?! Oczy tracić czytając przy lampie naftowej,albo - lub na zmianę -klepać pasjanse, kiedy się przywykło do ruchliwej Warszawy, a jeszcze wcześniej był Paryż (...)".
Posiłki we dworze.
Posiłki we dworze miały swój ustalony i starannie przestrzegany rytuał. Nie wynikało to tylko z przywiązania do tradycji (chociaż ten czynnik też musiał odgrywać ważną rolę), ale z organizacji pracy w majątku ziemskim. Tradycyjnie pan domu zajmował się wszystkim co wiązało z folwarkami, uprawą pól, hodowlą bydła,trzody chlewnej i koni,natomiast pani domu odpowiadała za sam dwór, hodowlę drobiu i ogród.
Pan domu wstawał zwykle wcześnie i po śniadaniu wyruszał,żeby dopilnować prac polowych w majątku. Większość domowników jeszcze wtedy spała dlatego śniadania jedzono zwykle osobno. Potrawy podawane na śniadanie były zwykle bardzo proste chleb, ser, wędlina, dżem albo miód.
Cała rodzina spotykała się zwykle dopiero na obiedzie. Zofia Malanowska w "Wilczyckich wspomnieniach" pisze o rodzinnych obiadach tak. "(...) Obiad był o pierwszej. Punktualnie co do minuty musieliśmy wszyscy być w jadalni. Mamusia siadała na pierwszym miejscu, Tatuś po jej lewej stronie. Itaki był ju u nas zwyczaj (podobno wzięty z Linowa), że panie siadały po prawej stronie stołu, panowie po lewej (...). W czasie obiadu zawsze toczyła się ciekawa rozmowa. Mamusia dbała o to, żeby, opowiedzieć, co przeczytała, co usłyszała. Tatuś odzywał się rzadko. (...) W kącie szumiał samowar. Szum samowara był nieodłącznym składnikiem rodzinnej atmosfery (...)".
Co ciekawe obiad podawany punktualnie o pierwszej nie był tylko zwyczajem wilczyckim. Helena z Jaczynowskich Roth także wskazuje pierwszą jako godzinę podawania obiadu. Od niej wiadomo także że na obiad podawano zupę, mięso, jarzynę, sałaty, a do picia kwas cytrynowy lub chlebowy. Maria Stępkowska - Szwed z kolei wspomina chłodnik,pieczone kurczęta,mizerię i młode ziemniaki z koperkiem podawane latem a do tego dobrze schłodzony kompot,pachnący malinami i agrestem. Z książki Ewy Odachowskiej-Zielińskiej i Andrzeja Zielińskiego "Porady babuni" wiadomo też że po obiedzie podawano słodkie domowe ciasto.
Podwieczorki przygotowywano także na słodko. Zjeść można na nich było słodkie bułeczki, poziomki ze śmietaną, miód. Latem często podawano podwieczorki na werandzie, albo w ogrodowej altanie.
Kolację podawano późnym wieczorem, kiedy wszyscy powrócili do domu. Latem serwowano na nią często ziemniaki z zsiadłym mlekiem, a ciągle głodni po kolacji mogli jeszcze liczyć na kawałek słodkiego ciasta przed snem.
W temacie kulinarnym warto jeszcze nadmienić iż mimo iż w powszechnym użyciu była książka kucharska Lucyny Ćwierczakiewiczowej każda pani domu posiadała swoje sekretne przepisy kulinarne, przekazywane często z pokolenia na pokolenie.
Pan domu wstawał zwykle wcześnie i po śniadaniu wyruszał,żeby dopilnować prac polowych w majątku. Większość domowników jeszcze wtedy spała dlatego śniadania jedzono zwykle osobno. Potrawy podawane na śniadanie były zwykle bardzo proste chleb, ser, wędlina, dżem albo miód.
Cała rodzina spotykała się zwykle dopiero na obiedzie. Zofia Malanowska w "Wilczyckich wspomnieniach" pisze o rodzinnych obiadach tak. "(...) Obiad był o pierwszej. Punktualnie co do minuty musieliśmy wszyscy być w jadalni. Mamusia siadała na pierwszym miejscu, Tatuś po jej lewej stronie. Itaki był ju u nas zwyczaj (podobno wzięty z Linowa), że panie siadały po prawej stronie stołu, panowie po lewej (...). W czasie obiadu zawsze toczyła się ciekawa rozmowa. Mamusia dbała o to, żeby, opowiedzieć, co przeczytała, co usłyszała. Tatuś odzywał się rzadko. (...) W kącie szumiał samowar. Szum samowara był nieodłącznym składnikiem rodzinnej atmosfery (...)".
Co ciekawe obiad podawany punktualnie o pierwszej nie był tylko zwyczajem wilczyckim. Helena z Jaczynowskich Roth także wskazuje pierwszą jako godzinę podawania obiadu. Od niej wiadomo także że na obiad podawano zupę, mięso, jarzynę, sałaty, a do picia kwas cytrynowy lub chlebowy. Maria Stępkowska - Szwed z kolei wspomina chłodnik,pieczone kurczęta,mizerię i młode ziemniaki z koperkiem podawane latem a do tego dobrze schłodzony kompot,pachnący malinami i agrestem. Z książki Ewy Odachowskiej-Zielińskiej i Andrzeja Zielińskiego "Porady babuni" wiadomo też że po obiedzie podawano słodkie domowe ciasto.
Podwieczorki przygotowywano także na słodko. Zjeść można na nich było słodkie bułeczki, poziomki ze śmietaną, miód. Latem często podawano podwieczorki na werandzie, albo w ogrodowej altanie.
Kolację podawano późnym wieczorem, kiedy wszyscy powrócili do domu. Latem serwowano na nią często ziemniaki z zsiadłym mlekiem, a ciągle głodni po kolacji mogli jeszcze liczyć na kawałek słodkiego ciasta przed snem.
W temacie kulinarnym warto jeszcze nadmienić iż mimo iż w powszechnym użyciu była książka kucharska Lucyny Ćwierczakiewiczowej każda pani domu posiadała swoje sekretne przepisy kulinarne, przekazywane często z pokolenia na pokolenie.
Hobby
W ziemiańskich dworach życie toczyło się nie tylko wokół uprawy roli o czym mówi chociażby poniższy fragment powieści Emmy Dmochowskiej "Panienka".
— Kiedykolwiek, wolnym czasem, zaprowadzę pana do siebie — zaczął pan Onufry, któremu Kański widocznie się podobał — i pokażę panu kilka ciekawych rzeczy.
— Ach, bardzo rad będę, bo i nauczę się dużo u pana.
— O, nauczyć się tam można niemało — wtrącił Jaroński. — Szkoda, że nie jestem przyrodnikiem, skorzystałbym u pana.
— No, no, przesadzasz, panie Ludwiku. Wy tam po uniwersytetach macie lepsze gabinety od mojego. U mnie, cóż! najciekawsze, to syberyjskie zbiory.
— A teraz co pan?... — zaczai Kański.
— Co ja teraz robię? Ot, ni to, ni owo, nic porządnego, nic porządnego. Wiosną zebrałem troszkę roślin tutejszych, teraz porządkuję. A Jadwisia rysuje, co trzeba. Mam tam parę sztucznych hodowli, to, owo. Ale widzieliście lepsze rzeczy.
— U stryja to prawdziwe muzeum — wtrąciła Jadwisia — ale ja się na tein nie znam. Ja więcej się interesuję pracą nad archiwum.
— To pan i archiwalne studya prowadzi? —spytał Leon.
— No, nie, to nie moja rzecz. To specyalność pana Ludwika. Ale trudno, za powrotem znalazłem tu kilkanaście skrzyń starych papierów. Relikwie, panie! A zwieziono to z różnych stron i rzucono na strych; nikt nie miał czasu tern się zająć. Więc stało sobie spokojnie, myszom i molom na pożarcie. Cóż, krew się we mnie wzburzyła! Toż tam są listy z początków szesnastego wieku, nawet z piętnastego parę nadań. -Jest cała korespondencya po Jakóbie Wielogrodzkim, pułkowniku husaryi i potem kasztelanie mozyrskim. Jest dyaryusz wyprawy inflanckiej Samuela, starosty Kozłowieckiego; są listy żony jego, Urszuli, z domu Banieckiej, późniejszej fundatorki klasztoru i kościoła w Piotrowiczach. Są też akta tej fundacyi i nadania księżom uczynione. Są hrabowskie doroczne lustracye gospodarskie, zacząwszy od roku 1598, to jest
od przejścia w nasze ręce poleskich majątków. Są akta procesów ze wszystkimi prawie sąsiadami.
Czego tam niema! Kopalnia, istna kopalnia złota i brylantów! Nie było rady, zabrałem -się do roboty i porządkujemy z panem Ludwikiem.
— Ach. cóż to za ciekawy materyał dla przyszłego historyka tych stron! — rzekł .Jaroński.
— Którym, mam nadzieję, że pan zostaniesz w przyszłości—wtrąciła Jadwisia. -—No, cóż, wy-
dobył się już pan z rozwodowej sprawy owej kłótliwej starościny Bahryniewickiej?
— Kiedykolwiek, wolnym czasem, zaprowadzę pana do siebie — zaczął pan Onufry, któremu Kański widocznie się podobał — i pokażę panu kilka ciekawych rzeczy.
— Ach, bardzo rad będę, bo i nauczę się dużo u pana.
— O, nauczyć się tam można niemało — wtrącił Jaroński. — Szkoda, że nie jestem przyrodnikiem, skorzystałbym u pana.
— No, no, przesadzasz, panie Ludwiku. Wy tam po uniwersytetach macie lepsze gabinety od mojego. U mnie, cóż! najciekawsze, to syberyjskie zbiory.
— A teraz co pan?... — zaczai Kański.
— Co ja teraz robię? Ot, ni to, ni owo, nic porządnego, nic porządnego. Wiosną zebrałem troszkę roślin tutejszych, teraz porządkuję. A Jadwisia rysuje, co trzeba. Mam tam parę sztucznych hodowli, to, owo. Ale widzieliście lepsze rzeczy.
— U stryja to prawdziwe muzeum — wtrąciła Jadwisia — ale ja się na tein nie znam. Ja więcej się interesuję pracą nad archiwum.
— To pan i archiwalne studya prowadzi? —spytał Leon.
— No, nie, to nie moja rzecz. To specyalność pana Ludwika. Ale trudno, za powrotem znalazłem tu kilkanaście skrzyń starych papierów. Relikwie, panie! A zwieziono to z różnych stron i rzucono na strych; nikt nie miał czasu tern się zająć. Więc stało sobie spokojnie, myszom i molom na pożarcie. Cóż, krew się we mnie wzburzyła! Toż tam są listy z początków szesnastego wieku, nawet z piętnastego parę nadań. -Jest cała korespondencya po Jakóbie Wielogrodzkim, pułkowniku husaryi i potem kasztelanie mozyrskim. Jest dyaryusz wyprawy inflanckiej Samuela, starosty Kozłowieckiego; są listy żony jego, Urszuli, z domu Banieckiej, późniejszej fundatorki klasztoru i kościoła w Piotrowiczach. Są też akta tej fundacyi i nadania księżom uczynione. Są hrabowskie doroczne lustracye gospodarskie, zacząwszy od roku 1598, to jest
od przejścia w nasze ręce poleskich majątków. Są akta procesów ze wszystkimi prawie sąsiadami.
Czego tam niema! Kopalnia, istna kopalnia złota i brylantów! Nie było rady, zabrałem -się do roboty i porządkujemy z panem Ludwikiem.
— Ach. cóż to za ciekawy materyał dla przyszłego historyka tych stron! — rzekł .Jaroński.
— Którym, mam nadzieję, że pan zostaniesz w przyszłości—wtrąciła Jadwisia. -—No, cóż, wy-
dobył się już pan z rozwodowej sprawy owej kłótliwej starościny Bahryniewickiej?
W kolażu na szczycie strony wykorzystano obrazy XIX wiecznych malarzy polskich;
Leona Wyczolkowskiego "Dwór w Goscieradzu", Kazimierza Mordasewicza "Portret Genowefy Wężyk", Władysława Podkowińskiego "Spotkanie". Wszystkie dzieła sztuki wykorzystane na stronie znajdują się w domenie publicznej i zostały zaczerpnięte z Wikimedia Commons. |