(...)
Znajdowali się teraz na dróżce wiodącej przez żółknącą zieleń buraków do strumienia. Mieli przed sobą ścianę olbrzymich dębów, klonów i lip rosnących w pobliżu wody. Pomiędzy świeżymi jeszcze liśćmi drzew mieniła się drgająca złota i rubinowa pożoga.
- Wspaniały zachód - rzekła szeptem pani Barbara.
- Tak - potwierdził Bogumił Niechcic.
Pani Barbara odurzyła się blaskiem wieczornej pogody, niby kielichem wina. Świat wydał jej się wprost niebywale piękny. W życiu bywają noce i bywają dnie powszednie, a czasem bywają też niedziele. Rzadziej się to zdarza niż w kalendarzu, jednak tym razem niedziela zdaje się nadchodzić dla ich domu. Nie wiadomo, jak długo to potrwa.
- Może wkrótce - myśli pani Barbara - znów się wszystko skotłuje, ale na razie można troszeczkę wytchnąć.
I serce jej się ucisza. Gdy wracali ze spaceru, na dworze zaczynało już szarzeć. Od podwórza słychać było opieszałe kotłowanie się ludzi, którzy przyszli z roboty. Brzęczały łańcuchy, skrzypiał niemrawo żuraw. Jedni wołali, żeby dzwonić do doju, drudzy rozmawiali ze sobą kłótliwie, mówili, że drabinę od góry z sianem ktoś zabrał i że
źrebaki idą, żeby nie stać i nie gadać tam o drabinie, tylko otworzyć drzwi do stajni. Zachód wróżył pogodę, ale od wschodu zbierały się chmury i zasnuwały niebo. Zaroślami wstrząsały od czasu do czasu przelotne dreszcze zbierającego się wiatru.
Znalazłszy się w domu, usiedli jeszcze na chwilę w pokoju Bogumiła i czekając na podanie kolacji palili papierosa."
Maria Dąbrowska "Noce i dnie"