— Daj odczep się paniczyk, nie można — rzekł wreszcie znudzony stangret — a jaki dokuczliwy.
— A bo mnie Chwedor nie wierzy, a ja powoziłem już czwórką, jak jechaliśmy z Muchowicz do Jachimowicz, i Jadwisia mówiła, że dobrze.
Tadzio podszedł do koni, zaczął im grzywy na łbach poprawiać. Konie parskały, poznając częstego w stajni gościa i skubały go za rękaw od ubrania, oczekując chleba lub cukru.
— No, wy! pobrudzicie mi ubranie, stójcie! — mówił Tadzio, starając się nadać swemu głosowi brzmienie basowe, podobne do głosu Chwedora.
Od siwej czwórki przeszedł do kuców i, wskoczywszy na wysokie siedzenie amerykana, wziął lejce od chłopca i sam je trzymał z bardzo poważną miną. Ale wtem Milda, wyżlica, zobaczywszy przyjaciela swego na wysokim koźle, przyskoczyła do niego i, oparłszy przednie łapy o stopień, skomlała radośnie i naszczekiwała, prosząc o pieszczotę. Tadzio zeskoczył do niej i zaczęli się uganiać po trawniku, szczekając oboje, jak dwa młode psiaki. Milda napadała na chłopca, zarzucała mu łapy na plecy, on uciekał, drażnił ją, chwytał za uszy, targał za ogon. przewracał na trawę. Kapelusz spadł mu z głowy i włosy, tak starannie uczesane, rozwichrzyły się."
Dmochowska Emma"Panienka"