|
O polowaniach
Tadeusz Ajdukiewicz Po polowaniu
Polowanie było nieodłącznym elementem ziemiańskiego życia. Polowano aby uzupełnić zaopatrzenie spiżarni, aby zmniejszyć populację wyrządzających szkody zwierząt, albo dla rozrywki.
Największe polowania organizowane były zimą. Były to trwające kilka dni łowy z nagonką, stanowiące ważne wydarzenie towarzyskie w którym uczestniczyli sąsiedzi i znajomi właścicieli majątku. Majątki które organizowały takie polowania miały zwykle kilkaset do kilku tysięcy hektarów własnego lub dzierżawionego lasu. Zorganizowanie zimowego polowania wymagało sporej logistyki. Ważne było takie rozmieszczenie myśliwych, aby nie wchodzili sobie w drogę, a przypadkowa kula zamiast zwierzyny nie zraniła któregoś z uczestników polowania.
Na polowanie wyruszano wczesnym rankiem. Myśliwi jechali na wozach lub konno, na specjalnym wozie jechał też prowiant do posilenia się po zakończeniu polowania. Kiedy myśliwi dotarli na swoje pozycje ruszała nagonka. Dworscy pracownicy albo ludzie z pobliskich wsi najęci na potrzeby polowania zaczynali iść w kierunku lasu hałasem starając się wypłoszyć z lasu zwierzynę na stanowiska myśliwych.
Nagonkę powtarzano kilkakrotnie aż do popołudnia, kiedy zapadała ciemność, a uczestnicy polowania opuszczali swoje stanowiska i udawali się z powrotem do dworu na obiad. W tym czasie do dworu transportowano także ubitą zwierzynę. Przy dobrym polowaniu było tego kilkaset sztuk,przeważnie zajęcy, ale trafiały się też dziki, sarny i jelenie. Myśliwi posileni obiadem wychodzili aby oglądać złożone przed dworem swoje trofea. Następnie zwierzyna trafiała do kuchni.
Polowanie kończyło się tradycyjnie balem, na którym wymagane były stroje wieczorowe.
Mniejsze polowania urządzano w innych porach roku na dzikie ptactwo,zające, lisy,borsuki albo dziki. Myśliwi udawali się na nie w towarzystwie psów, których zadaniem było wytropienie i wypłoszenie zwierzyny. Wśród psów używanych do polowań były zarówno uchodzące za typowo mysliwskie charty czy wyżły, jak i używane do rozkopywania nor jamniki oraz niewielkie kundle, które podobno dobrze sprawiały się kiedy trzeba było osaczyć dzika. Polowania takie nie miały tak uroczystej oprawy jak polowania zimowe, urządzane były ad hoc jako rozrywka dla domowników i przebywających w majątku gości.
Na koniec warto dodać, że na zwierzynę łowną w majątkach nie tylko polowano, ale ją hodowano. Aby zwiększyć populację bażantów na wiosnę zbierano po polach bażancie jaja,które były następnie wysiadywane przez kury albo indyczki. Po odchowaniu bażancia młodzież wypuszczana była do lasu. Przygarniane do dworu były osierocone sarenki i warchlaki (małe dziki). Niektóre oswajały się tak, że przywiązane były jak psy. Leśne zwierzęta były także w miarę potrzeby dokarmiane. Na poletkach pod lasami wysiewano słodki łubin, sypano ziarno dla kuropatw i bażantów, a w lesie wystawiano paśniki.
Największe polowania organizowane były zimą. Były to trwające kilka dni łowy z nagonką, stanowiące ważne wydarzenie towarzyskie w którym uczestniczyli sąsiedzi i znajomi właścicieli majątku. Majątki które organizowały takie polowania miały zwykle kilkaset do kilku tysięcy hektarów własnego lub dzierżawionego lasu. Zorganizowanie zimowego polowania wymagało sporej logistyki. Ważne było takie rozmieszczenie myśliwych, aby nie wchodzili sobie w drogę, a przypadkowa kula zamiast zwierzyny nie zraniła któregoś z uczestników polowania.
Na polowanie wyruszano wczesnym rankiem. Myśliwi jechali na wozach lub konno, na specjalnym wozie jechał też prowiant do posilenia się po zakończeniu polowania. Kiedy myśliwi dotarli na swoje pozycje ruszała nagonka. Dworscy pracownicy albo ludzie z pobliskich wsi najęci na potrzeby polowania zaczynali iść w kierunku lasu hałasem starając się wypłoszyć z lasu zwierzynę na stanowiska myśliwych.
Nagonkę powtarzano kilkakrotnie aż do popołudnia, kiedy zapadała ciemność, a uczestnicy polowania opuszczali swoje stanowiska i udawali się z powrotem do dworu na obiad. W tym czasie do dworu transportowano także ubitą zwierzynę. Przy dobrym polowaniu było tego kilkaset sztuk,przeważnie zajęcy, ale trafiały się też dziki, sarny i jelenie. Myśliwi posileni obiadem wychodzili aby oglądać złożone przed dworem swoje trofea. Następnie zwierzyna trafiała do kuchni.
Polowanie kończyło się tradycyjnie balem, na którym wymagane były stroje wieczorowe.
Mniejsze polowania urządzano w innych porach roku na dzikie ptactwo,zające, lisy,borsuki albo dziki. Myśliwi udawali się na nie w towarzystwie psów, których zadaniem było wytropienie i wypłoszenie zwierzyny. Wśród psów używanych do polowań były zarówno uchodzące za typowo mysliwskie charty czy wyżły, jak i używane do rozkopywania nor jamniki oraz niewielkie kundle, które podobno dobrze sprawiały się kiedy trzeba było osaczyć dzika. Polowania takie nie miały tak uroczystej oprawy jak polowania zimowe, urządzane były ad hoc jako rozrywka dla domowników i przebywających w majątku gości.
Na koniec warto dodać, że na zwierzynę łowną w majątkach nie tylko polowano, ale ją hodowano. Aby zwiększyć populację bażantów na wiosnę zbierano po polach bażancie jaja,które były następnie wysiadywane przez kury albo indyczki. Po odchowaniu bażancia młodzież wypuszczana była do lasu. Przygarniane do dworu były osierocone sarenki i warchlaki (małe dziki). Niektóre oswajały się tak, że przywiązane były jak psy. Leśne zwierzęta były także w miarę potrzeby dokarmiane. Na poletkach pod lasami wysiewano słodki łubin, sypano ziarno dla kuropatw i bażantów, a w lesie wystawiano paśniki.
Bigos mysliwski
Julian Falat Odpoczynek myśliwych w lesie
W roku 1938 w czasopiśmie "Myśliwy" Zbigniew Woszczyński tak relacjonował polowanie które odbyło się u państwa Praborskich "(...) Około godziny pierwszej, żona leśniczego przywiozła do lasu w ogromnym kotle, owiniętym w siano, ciepły bigos i bańkę grzanego wina. Olbrzymi stos kłód płonął wesoło, trzaskając i sypiąc skry na otaczających i grzejących się myśliwych. Flinty zawiesiliśmy na gałęziach pobliskich drzew i każdy z talerzem i bułką lub chlebem w ręce, stojąc, milczkiem zajadał, gorliwie zabierając się po mniej lub więcej zasłużona repetę (...)". Jak widać ciepły bigos na śniadanie był ważną częścią udanego polowania (a jak wynika z dalszej części relacji pana Woszczyńskiego polowanie było bardzo udane).
Prawdziwy myśliwski bigos jest potrawą dość skomplikowaną. Zabierając się do jego przyrządzenia trzeba zaopatrzyć się zarówno w kiszoną jak i surową kapustę, cztery rodzaje mięsa (to jest czerwone, białę, drób oraz dziczyznę), suszone śliwki bez pestek, suszone grzyby oraz czerwone wytrawne wino i przyprawy dodawane do smaku czyli sól, pieprz, jałowiec.
Doskonały przepis na bigos znajduje się w książce Jerzego Jacka Nieżychowskiego "Kuchania ziemiańska". W skrócie polega on na ugotowaniu najpierw osobno kapusty kiszonej z kośćmi wołowymi, a kapusty białej z duszonymi grzybami oraz pozostałym mięsem. Następnie miesza się obydwie kapusty i dodaje bulion, a następnie gotuje ok. 2 godzin. Wystudzony bigos zamraża się, a nastepnie odgrzewa, dodając tym razem śliwek suszonych i przypraw. Tuż przed podaniem bigos zaprawia się czerwonym wytrawnym winem.
Bigos myśliwski jest tym smaczniejszy im więcej razy jest podgrzewany i oziębiany. Najlepiej smakuje spożywany na mrozie, w asyście grzanego wina lub (jak sugerowane jest w książce Jerzego Jacka Nieżychowskiego) butelki z domowej roboty starką lub nalewką wyjętą wprost ze śniegu.
Prawdziwy myśliwski bigos jest potrawą dość skomplikowaną. Zabierając się do jego przyrządzenia trzeba zaopatrzyć się zarówno w kiszoną jak i surową kapustę, cztery rodzaje mięsa (to jest czerwone, białę, drób oraz dziczyznę), suszone śliwki bez pestek, suszone grzyby oraz czerwone wytrawne wino i przyprawy dodawane do smaku czyli sól, pieprz, jałowiec.
Doskonały przepis na bigos znajduje się w książce Jerzego Jacka Nieżychowskiego "Kuchania ziemiańska". W skrócie polega on na ugotowaniu najpierw osobno kapusty kiszonej z kośćmi wołowymi, a kapusty białej z duszonymi grzybami oraz pozostałym mięsem. Następnie miesza się obydwie kapusty i dodaje bulion, a następnie gotuje ok. 2 godzin. Wystudzony bigos zamraża się, a nastepnie odgrzewa, dodając tym razem śliwek suszonych i przypraw. Tuż przed podaniem bigos zaprawia się czerwonym wytrawnym winem.
Bigos myśliwski jest tym smaczniejszy im więcej razy jest podgrzewany i oziębiany. Najlepiej smakuje spożywany na mrozie, w asyście grzanego wina lub (jak sugerowane jest w książce Jerzego Jacka Nieżychowskiego) butelki z domowej roboty starką lub nalewką wyjętą wprost ze śniegu.
Savoir - vivre na polowaniu
Tadeusz Rybkowski Scena z polowania
Polowanie było zbyt ważnym wydarzeniem towarzyskim aby nie obowiązywały na nim określone zasady dobrego wychowania.
Przedstawiamy pokrótce światowe przepisy jakich dystyngowany myśliwy trzymać się powinien na polowaniu: zaczerpnięte z książki "Zwyczaje towarzyskie w ważniejszych okolicznościach życia przyjęte według dzieł francuskich spisane", wydane w Krakowie, nakładem Juliusza Wildta
".....Polując z przyjaciółmi, nie należy strzelać do zwierzyny, która się przed nimi porwała lub pomknęła, za nim oni z dwóch luf naprzód nie wypalą, chyba że na najbliższem stanowisku stojący towarzysz, słownem wezwaniem, do tego nas upoważni. Postąpić sobie inaczej byłoby nadużyciem praw grzeczności.
Nie należy zaniedbywać, przez junactwo, żadnego ze środków bezpieczeństwa. Uciekać przed myśliwymi krótkowidzami i przed
tymi którym się zdaje, że dowcipnie żartują mierząc z fuzyi do swoich przyjaciół. Nie naśladować, szczególniej pod tym względem, złego przykłada. Statystyka wykazała, że corocznie kilkadziesiąt wypadków śmierci lub ciężkiego okaleczenia następuje w skutek takich żarcików z bronią, — gazety i dzienniki donoszą o czemś podobnem prawie co tydzień, pozwalanie więc sobie tego rodzaju rozrywki powinno już raz być wywołane z pomiędzy ludzi. mających pretensję do jakiej takiej ogłady.(...)
Polując w lasach przyjaciela, należy gajowego sowicie wynagrodzić. Nie wszczynać nigdy zwad i dyskussyi o celności strzałów. Wstrzymać się od fantastycznych opowiadań, tak zwanych myśliwskiego pływania, pomimo to z jak największą uwagą i grzecznością, bez oznak powątpiewania, słuchać opowiadań starych strzelców, którzy rozpuścili wodze swojej wyobraźni, poetyzując i komponując rozmaite anegdoty
lub przygody łowieckie.
Przedstawiamy pokrótce światowe przepisy jakich dystyngowany myśliwy trzymać się powinien na polowaniu: zaczerpnięte z książki "Zwyczaje towarzyskie w ważniejszych okolicznościach życia przyjęte według dzieł francuskich spisane", wydane w Krakowie, nakładem Juliusza Wildta
".....Polując z przyjaciółmi, nie należy strzelać do zwierzyny, która się przed nimi porwała lub pomknęła, za nim oni z dwóch luf naprzód nie wypalą, chyba że na najbliższem stanowisku stojący towarzysz, słownem wezwaniem, do tego nas upoważni. Postąpić sobie inaczej byłoby nadużyciem praw grzeczności.
Nie należy zaniedbywać, przez junactwo, żadnego ze środków bezpieczeństwa. Uciekać przed myśliwymi krótkowidzami i przed
tymi którym się zdaje, że dowcipnie żartują mierząc z fuzyi do swoich przyjaciół. Nie naśladować, szczególniej pod tym względem, złego przykłada. Statystyka wykazała, że corocznie kilkadziesiąt wypadków śmierci lub ciężkiego okaleczenia następuje w skutek takich żarcików z bronią, — gazety i dzienniki donoszą o czemś podobnem prawie co tydzień, pozwalanie więc sobie tego rodzaju rozrywki powinno już raz być wywołane z pomiędzy ludzi. mających pretensję do jakiej takiej ogłady.(...)
Polując w lasach przyjaciela, należy gajowego sowicie wynagrodzić. Nie wszczynać nigdy zwad i dyskussyi o celności strzałów. Wstrzymać się od fantastycznych opowiadań, tak zwanych myśliwskiego pływania, pomimo to z jak największą uwagą i grzecznością, bez oznak powątpiewania, słuchać opowiadań starych strzelców, którzy rozpuścili wodze swojej wyobraźni, poetyzując i komponując rozmaite anegdoty
lub przygody łowieckie.
O broni myśliwskiej
W wielu ziemiańskich dworach znaleźć można było kolekcję broni, zarówno aktualnie używaną, jak i odziedziczoną po przodkach, albo przywiezioną z zagranicznych wypraw przez rodzinę lub przyjaciół. Melchior Wańkowicz w "Szczenięcych latach" tak opisywał arsenał kałużańskiego dworu.
"(...) W domu kalużańskim był „specjalny pokój z bronią, w którym, począwszy od powtańczej pistonówki „Lebiody", bogato złotem inkrustowanej, od pierwszych modeli patronówek z zatrzaskiem pod lufami (wszystko to szło w kurs raz do roku przy obławie na wilki), aż do pistoletów pojedynkowych wiedeńskich, do dwulufkowego sztucera Kruppa z lunetą, towarzysza wypraw afrykańskich brata Czesława, do drylinga z herbem na lufach, wyczynionym z siedmiu kolorów złota, od karabeli, przez broń japońską i kryse malajskie, do zatrutego żądła - sztyletu, który Czesław przywiózł z polowań na pograniczu Chin, do wiązek fechtunkowych floretów włoskich —pełno było dzirytów, łuków, masek fechtunkowych, wabików (...) trąbek, rożków, rogów z prochem, maszynek do robienia naboi, worków ze śrutem, pudełek cynowych z kulami sztucerowymi i kul pojedynczych do dubeltówek w obsadzie dla "czoków"- na drzewie i rozdzierajacych się na cztery strony kul "Jacknowskich" (...) i broń krótka - od staroświeckich buldogów począwszy, skończywszy na smukłych miniaturowych mauzerach dziesięciostrzałowych i na mauzerach wkręcanych na kolbę (z których strzelaliśmy do ciągnących jesienią gęsi), do arystokratycznych parabellów i chamskich naganów (...)".
Bronią uczono się posługiwać dość wcześnie. W wieku kilkunastu lat można było być już całkiem niezłym strzelcem, dysponującym własną dubeltówką. Równie ważna jak nauka posługiwania się bronią była także nauka jej przechowywania i konserwacji, ponieważ krzywdę można było zrobić sobie np. próbując posługiwać się strzelbą której lufa została zapchana. Broń przechowywana była w osobnym pomieszczeniu (jak u Melchiora Wańkowicza) lub w gabinecie w zamkniętej szafie.
Przeglądając stare katalogi myśliwskie,można zauważyć iż w dwudziestoleciu międzywojennym w użyciu były m.in. broń śrutowa firmy G. Defourny Sevrin, Liege "w parach i pojedynczo,wykonane na specjalne zamówienie,kal. 12, 16 i 20 zyskały uznanie najlepszych myśliwych w kraju i za granicą", dubeltówki firmy G. Defourny Sevrin, Liege "znane ze znakomitego strzału, dokładnego i pięknego wykończenia, wytrzymałością swoją przewyższają wszystkie dotychczasowe", sztucery dubeltowe G. Defourny Sevrin, Liege oraz J.Novotny, Praga "przestrzelane do 75 mtr. po gładkiej szynie lub z podniesionym pierwszym wizjerem, przeciętym do powierzchni szyny, drugi wizjer składany przestrzelany do 150, 200 i 250 mtr zależnie od wymagań, jak ze zwykłej dubeltówki" (informacje na podstawie Cennika broni i przyborów myśliwskich Lwowskiej Spółdzielni Myśliwskiej z roku 1930).
"(...) W domu kalużańskim był „specjalny pokój z bronią, w którym, począwszy od powtańczej pistonówki „Lebiody", bogato złotem inkrustowanej, od pierwszych modeli patronówek z zatrzaskiem pod lufami (wszystko to szło w kurs raz do roku przy obławie na wilki), aż do pistoletów pojedynkowych wiedeńskich, do dwulufkowego sztucera Kruppa z lunetą, towarzysza wypraw afrykańskich brata Czesława, do drylinga z herbem na lufach, wyczynionym z siedmiu kolorów złota, od karabeli, przez broń japońską i kryse malajskie, do zatrutego żądła - sztyletu, który Czesław przywiózł z polowań na pograniczu Chin, do wiązek fechtunkowych floretów włoskich —pełno było dzirytów, łuków, masek fechtunkowych, wabików (...) trąbek, rożków, rogów z prochem, maszynek do robienia naboi, worków ze śrutem, pudełek cynowych z kulami sztucerowymi i kul pojedynczych do dubeltówek w obsadzie dla "czoków"- na drzewie i rozdzierajacych się na cztery strony kul "Jacknowskich" (...) i broń krótka - od staroświeckich buldogów począwszy, skończywszy na smukłych miniaturowych mauzerach dziesięciostrzałowych i na mauzerach wkręcanych na kolbę (z których strzelaliśmy do ciągnących jesienią gęsi), do arystokratycznych parabellów i chamskich naganów (...)".
Bronią uczono się posługiwać dość wcześnie. W wieku kilkunastu lat można było być już całkiem niezłym strzelcem, dysponującym własną dubeltówką. Równie ważna jak nauka posługiwania się bronią była także nauka jej przechowywania i konserwacji, ponieważ krzywdę można było zrobić sobie np. próbując posługiwać się strzelbą której lufa została zapchana. Broń przechowywana była w osobnym pomieszczeniu (jak u Melchiora Wańkowicza) lub w gabinecie w zamkniętej szafie.
Przeglądając stare katalogi myśliwskie,można zauważyć iż w dwudziestoleciu międzywojennym w użyciu były m.in. broń śrutowa firmy G. Defourny Sevrin, Liege "w parach i pojedynczo,wykonane na specjalne zamówienie,kal. 12, 16 i 20 zyskały uznanie najlepszych myśliwych w kraju i za granicą", dubeltówki firmy G. Defourny Sevrin, Liege "znane ze znakomitego strzału, dokładnego i pięknego wykończenia, wytrzymałością swoją przewyższają wszystkie dotychczasowe", sztucery dubeltowe G. Defourny Sevrin, Liege oraz J.Novotny, Praga "przestrzelane do 75 mtr. po gładkiej szynie lub z podniesionym pierwszym wizjerem, przeciętym do powierzchni szyny, drugi wizjer składany przestrzelany do 150, 200 i 250 mtr zależnie od wymagań, jak ze zwykłej dubeltówki" (informacje na podstawie Cennika broni i przyborów myśliwskich Lwowskiej Spółdzielni Myśliwskiej z roku 1930).
Polowanie oczami pani domu
O ile we wspomnieniach ziemian polowanie stanowi wyliczankę rodzaju i ilości zwierzyny, o tyle z kobiecych pamiętników wyczytać można kto na polowaniu był i czy goście dobrze się bawili.
"(...) Mieliśmy tu przez dwa dni polowanie, które pomimo deszczu i zawiei, co wiernie towarzyszyły myśliwym, udało się wybornie. Trzysta pięćdziesiąt zajęcy padło, ale, co ważniejsze, wszyscy byli w doskonałych humorach i wesołym usposobieniu. Czuli się swobodni i zapraszali się sami na rok przyszły.
Sienkiewicz był trzeci raz w Woli, a za każdym razem więcej mi się podoba. Trzeba go kochać, szczególnie za ten poczciwy jego optymizm na miłości Kraju oparty, nigdy nie wątpi, nigdy pewności w lepszą przyszłość nie traci. Jak przed kilku laty poznałam Sienkiewicza w Radziejowicach, wydał mi się suchy i pozer, jakże przy bliższym poznaniu zdanie zmieniłam Obcowanie z nim serce podnosi i daje rękojmię lepszej przyszłości, bo zdrowe tylko społeczeństwo może tak wierzącego i szlachetnego człowieka wydać.
Chełmoński asystował nie polowaniu, bo wylewu krwi niewinnej się brzydzi, ale gościom wieczorami i jak z lasu wracali. Wyborny to towarzyski element, oryginalnością bawi, rozmowny, nie banalny, nikt mu nie imponuje, wszystkim się podoba. Sienkiewicz zaprosił go do Oblęgorka, a Leon Łubieński na Białą Ruś pod Orszę do dziewiczych lasów, gdzie niedźwiedzie, rysie i głuszce się gnieżdżą. Antoś święcie przyrzekł Leonowi, że Chełmońskiego tam na wiosnę dostawi.
Platerów było dwóch, bez nich nie ma zabawy ani wesołości. Ślicznie śpiewają, bardzo lubią polowanie, pełni zawsze konceptów i fantazji. Brakło Józia Platera, który za chorą żoną pojechał do Włoch, wielki to nasz faworyt, zabawny i serdeczny. (...)"
Maria z Łubieńskich Górska "Gdybym mniej kochała".
"(...) Mieliśmy tu przez dwa dni polowanie, które pomimo deszczu i zawiei, co wiernie towarzyszyły myśliwym, udało się wybornie. Trzysta pięćdziesiąt zajęcy padło, ale, co ważniejsze, wszyscy byli w doskonałych humorach i wesołym usposobieniu. Czuli się swobodni i zapraszali się sami na rok przyszły.
Sienkiewicz był trzeci raz w Woli, a za każdym razem więcej mi się podoba. Trzeba go kochać, szczególnie za ten poczciwy jego optymizm na miłości Kraju oparty, nigdy nie wątpi, nigdy pewności w lepszą przyszłość nie traci. Jak przed kilku laty poznałam Sienkiewicza w Radziejowicach, wydał mi się suchy i pozer, jakże przy bliższym poznaniu zdanie zmieniłam Obcowanie z nim serce podnosi i daje rękojmię lepszej przyszłości, bo zdrowe tylko społeczeństwo może tak wierzącego i szlachetnego człowieka wydać.
Chełmoński asystował nie polowaniu, bo wylewu krwi niewinnej się brzydzi, ale gościom wieczorami i jak z lasu wracali. Wyborny to towarzyski element, oryginalnością bawi, rozmowny, nie banalny, nikt mu nie imponuje, wszystkim się podoba. Sienkiewicz zaprosił go do Oblęgorka, a Leon Łubieński na Białą Ruś pod Orszę do dziewiczych lasów, gdzie niedźwiedzie, rysie i głuszce się gnieżdżą. Antoś święcie przyrzekł Leonowi, że Chełmońskiego tam na wiosnę dostawi.
Platerów było dwóch, bez nich nie ma zabawy ani wesołości. Ślicznie śpiewają, bardzo lubią polowanie, pełni zawsze konceptów i fantazji. Brakło Józia Platera, który za chorą żoną pojechał do Włoch, wielki to nasz faworyt, zabawny i serdeczny. (...)"
Maria z Łubieńskich Górska "Gdybym mniej kochała".
Obława na wilki
"(...) Miejsce zebrania się myśliwych było naznaczone w Daugielach, zaścianku należącym do Haliniszek, na granicy lasu. I gdy Suniżyccy z Jerzym wjechali na małe podwórko, zastali już tam gwar niemały, ruch i tłum. Pod płotem stały bryczki sąsiedzkie z wyprzężonymi końmi, kilkanaście mniejszych wózków, które przywiozły oficjalistów i leśniczych z okolicznych dworów. Był i faeton elegancki ze stangretem w wypchanym jarmiarku, który koło koni coś majstrował. Stary Fajka, z trąbką przewieszoną przez plecy, uwijał się Wśród gromady, rozkazywał, rękami machał i krzyczał. W sadzie, na zielonej murawie, ustawiono dwa długie stoły, kilka ławek i zydlów. Tam pan Adam ugaszczał myśliwych śniadaniem. Obławnicy, huczki i psy już poszli, obchodząc z dala las cały i dopiero na dany trąbką znak mieli rozpocząć pochód swój z krzykami, wrzaskiem i ujadaniem.
Wtedy spłoszone wilki, uciekając przed nimi, wpadną na linię rozstawionych strzelców i zostaną wymordowane co do nogi. Prowadzeniem obławników zajął się Wiktons z Haliniszek, uznana w tym względzie powaga — rozstawiać myśliwych miał Fajka i pan Leniewicz. Tymczasem jednak, czekając hasła, spożywano śniadanie. Bigos buchał wonną parą z ogromnych, miedzianych kociołków, zawieszonych nad ogniskiem. Zimne mięsa i wędliny rozłożono na stołach. Krążył kieliszek ze starką.
(...) Wtem z dala ozwała się trąbka. Przyskoczył pan Leniewicz, wielki, czerwony szlachcic z sumiastymi wąsami i zapominając o tytułach i honorach wrzasnął im nad uchem:
— Panowie, panowie, ruszajcie się. Za strzelby i do lasu!
Zrobił się ruch.
Wstawano. Każdy strzelbę swą lokował sobie na ramieniu i zdążano ku lasowi. Fajka szedł naprzód i co kilkadziesiąt kroków jednego z myśliwych stawiał pod drzewem. Posuwano się cicho, ostrożnie, bez rozmów i hałasów, brzegiem lasu. Linia myśliwych była rozległa.
Po wierzchołkach drzew przebiegał wietrzyk i naginał ku sobie czerwone pnie sosen. Kołysały się one, uderzając czarnymi igłami i szumiąc poważnie. A niżej trzepotały się gdzieniegdzie listki brzóz, jak roje jasnych motyli, i leszczyna powiewała girlandami swymi. Las był cichy, pachnący żywicą w słońcu, pełen splątanych świateł i cieni, migający złotymi promieniami, śpiewający głosami ptasimi. A wtem, z daleka, z ciemnej głębi, powstały odgłosy, wołania, niewyraźne zrazu, mętne, urywane, a w miarę zbliżania się coraz bardziej przeraźliwe, coraz donioślejsze. Zdawało się, że las czegoś się przeraził, uląkł, wydając z siebie okrzyk zgrozy i przerażenia.
Krzyki rosły niesione na liściach drzew. Można już było rozróżnić piskliwe głosy kobiet, ujadanie psów, grube okrzyki chłopów. A tu i ówdzie strzały zaczęły padać. Wtedy obławnicy zatrzymali się nie przestając hałasować. I las cały wypełnił się głosami ludzkimi, wielkim akordem przerażenia i groźby. Wilki, spłoszone z legowiska, biegły przed siebie i wpadały wprost na myśliwych. (...)"
Emma Dmochowska "Dwór w Haliniszkach"
Wtedy spłoszone wilki, uciekając przed nimi, wpadną na linię rozstawionych strzelców i zostaną wymordowane co do nogi. Prowadzeniem obławników zajął się Wiktons z Haliniszek, uznana w tym względzie powaga — rozstawiać myśliwych miał Fajka i pan Leniewicz. Tymczasem jednak, czekając hasła, spożywano śniadanie. Bigos buchał wonną parą z ogromnych, miedzianych kociołków, zawieszonych nad ogniskiem. Zimne mięsa i wędliny rozłożono na stołach. Krążył kieliszek ze starką.
(...) Wtem z dala ozwała się trąbka. Przyskoczył pan Leniewicz, wielki, czerwony szlachcic z sumiastymi wąsami i zapominając o tytułach i honorach wrzasnął im nad uchem:
— Panowie, panowie, ruszajcie się. Za strzelby i do lasu!
Zrobił się ruch.
Wstawano. Każdy strzelbę swą lokował sobie na ramieniu i zdążano ku lasowi. Fajka szedł naprzód i co kilkadziesiąt kroków jednego z myśliwych stawiał pod drzewem. Posuwano się cicho, ostrożnie, bez rozmów i hałasów, brzegiem lasu. Linia myśliwych była rozległa.
Po wierzchołkach drzew przebiegał wietrzyk i naginał ku sobie czerwone pnie sosen. Kołysały się one, uderzając czarnymi igłami i szumiąc poważnie. A niżej trzepotały się gdzieniegdzie listki brzóz, jak roje jasnych motyli, i leszczyna powiewała girlandami swymi. Las był cichy, pachnący żywicą w słońcu, pełen splątanych świateł i cieni, migający złotymi promieniami, śpiewający głosami ptasimi. A wtem, z daleka, z ciemnej głębi, powstały odgłosy, wołania, niewyraźne zrazu, mętne, urywane, a w miarę zbliżania się coraz bardziej przeraźliwe, coraz donioślejsze. Zdawało się, że las czegoś się przeraził, uląkł, wydając z siebie okrzyk zgrozy i przerażenia.
Krzyki rosły niesione na liściach drzew. Można już było rozróżnić piskliwe głosy kobiet, ujadanie psów, grube okrzyki chłopów. A tu i ówdzie strzały zaczęły padać. Wtedy obławnicy zatrzymali się nie przestając hałasować. I las cały wypełnił się głosami ludzkimi, wielkim akordem przerażenia i groźby. Wilki, spłoszone z legowiska, biegły przed siebie i wpadały wprost na myśliwych. (...)"
Emma Dmochowska "Dwór w Haliniszkach"
Polowanie bożonarodzeniowe
[Wola Pękoszewska,] 19 stycznia 1880
A było to w dzień Wilii 1879. Opowiadanie moje zacznę od godziny 9 1/2 rano, opis wschodu słońca i tym podobnych perypecji zostawiając na potem. Otóż tedy pan Adam (było to w sam dzień jego imienin) przyjechał z rana na polowanie, chcąc w dzień Wilii szczęścia spróbować Para koni w sankach czekała przed domem. Kaszel mój obudził pewne wątpliwości co do mego udziału W łowach, ale proto-medyk-golibroda pozwolił mi na takowe się udać i zapewnieniem o pomyślności mego zdrowostanu gordyjski węzeł niepewności przeciął. Wsiedliśmy tedy do sanek: pan Adam, wuj Mieczysław, Walunio, Niunio i ja i podążyliśmy w stronę nowińskiego lasu.
Mgła była - jechaliśmy pod bliską osłoną jej skrzydeł, aż się z niej nagle zaczął wyłaniać czarny las sosnowy. Rzekłbyś, że przypływamy do skalistych brzegów Szkocji, po której chodzą szarawe tumany mgły i chwiejne obłoki. Pole śniegowe było niby morzem, co powolnie, wiecznie ogromnymi jęzorami liże granitowe skały. Równe wzrostem wysokie drzewa lasu stanowiły niewyniosły stromy brzeg, co się przez wieki kruszył, tracił szczyty, staczające się w dno pożerczego morza, i teraz niskim, twardym, czarnym stoi murem.
Niby do groty zalanej morzem, do groty Fingala np., wjechaliśmy do lasu. Tam-pod- sosną, na której wisi obrazek Matki Boskiej, zastaliśmy Tuszyńskiego i starego Sałojczyka na jednokonnych saneczkach. Po nabiciu broni rozstawiliśmy się po nowińskiej drodze, naganka zaszła od drożyny wiodącej do Huty Partackiej. Sałojczyk, który był moim nieodstępnym towarzyszem przez całe polowanie, stał po prawej stronie ode mnie, pan Adam po lewej. Cicho było zupełnie, czasem tylko trzasnęła gałązka i śnieg spadał z sosny na ziemię. Wybrałem sobie w arsenale starą, z napoleońskich czasów pojedynkę, niby karabinek, odpowiadający memu ideałowi Horeszkowskiej jednorurki. Oczekiwałem niedźwiedzia, ale go nie było w mateczniku. Trzy strzały padły, a kiedyśmy po skończeniu naganki dobiegli z Sałojczykiem do sani, układano w nie dwa szaraki, których farba zaczerwieniła śnieg. (...)
Wypogadzało się, mróz brał. Zza przezroczystej gazy obłoków wyglądało rozkoszne tło nieba, z promienistą złotą kulą słońca. Stanęliśmy na tak zwanej niegdyś „zielonej drodze", prowadzącej z ciegielni do Nowin. Dziś biała była, ale nie mniej ładna ta ulubiona pana Lagowskiego drożyna.
Śnieg się zaczynał iskrzeć, niebo się przecierało. Postawiono mię na granicy lasu i pola, „przy smolarnym dole". Nadziei zwierzny nie było, ale widok prześliczny. (...) Krzyki naganki ozwały się od strony lasu, myśmy się uszykowali na linii przecinającej zagajnik i będącej przedłużeniem granicy właściwego nowińskiego lasu. Przy tym to lesie stałem, w pobliżu starych, pochylonych słupów, co niegdyś nosiły tablice z numerem leśnego rewiru. Słońce patrzało mi w oczy i olśniewało zupełnie, oświecając grubą warstwę okiści na gałązkach zawieszonej. Wtem Sałojczyk wrzasnął z prawej strony: „Panie Konstanty!" Spojrzałem, aliści szarak przebiega linię i leci jak szalony do mnie, „wygarnąłem do niego", jak mówią starzy łgarze, o jakie dziesięć kroków i o hańbo, o zgrozo! poszedł dalej w krzaki. Przetarłem oczy, ale zająca nie było. (...)
I znów naganek parę nastąpiło. Oprócz wstydu, który mię mordował, czułem oznaki zabójczego głodu. Zapewniano nas wprawdzie przy wyjeździe, że panna Luiza z Melunią przywiozą nam śniadanie, ale wiwandierek naszych nie było. Raz coś podobnego do ich wołania odbiło się o nasze uszy, odpowiedzieliśmy im na to dźwiękiem rogu. Głos poszedł w las i zaginął. Pojechaliśmy dalej. Naganka szła od pól Wólki Jeruzalskiej. Piaszczyste przestrzenie porosłe tylko karłowatą sosną, samorodną, bo właścicielom nie przyszło na myśl zasadzić tam lasu, wyglądały w zimowym stroju tak pięknie i uroczo, jak nudnymi i smutnymi są w lecie. Stałem na granicy lasu, w kępie choinek. Schroniłem się pod baldachim gałązek osypanych cukrem lśniącego śniegu. Pole przede mną leżało wielkie, białe, nie poorane nogą ludzi lub koni, ledwo dotknięte pałeczkowatymi łapkami zająca.
Nade mną niebo przechodzące w szafir, przy mnie zielone gałęzie z białą i złotą ozdobą śniegu, lodu, okiści. Dokoła śnieg miękki i najcudowniejsza gra dwóch kolorów. Gdzie słońce na futerku angory miękkim, jedwabistym - zloty proszek i najpiękniejsze diamenty. Gdzie nie dobiegły promienie - siny, ciemny, błękitnawy cień.
Zając wyszedł, usiadł w takim cieniu i pobiegł dalej z wolna, wyrzucając swawolnie tylnymi nogami. Drugi sunął po ziemi szybko i tulił się do pola, jakby się spodziewał, że przejdzie nie postrzeżony, jakby nie śmiał podnieść wzroku, aby nie zobaczyć strzelca. Palnąłem z jednorurki. O gdyby druga rura, pewnie by leżał, a tak poszedł. (...) Walunio zabral się z Niuniem, pojechali do domu, zupełnie łowów i krwi przelewu syci, a pierwszy z nich, niepomału kontent, że się nie zanudził i nie zmarzł.
Myśmy zostali z nadzieją zwierzyny i z głodem. Damom naszym ani się nie śniło widocznie o smutnym stanie zgłodniałych myśliwych, którzy je klęli na czym świat stoi. Stangret, co wiózł Niunia i Walunia, przyniósł nam wreszcie butelkę słodkiej wódki. O czymś więcej nie pomyślał. Musieliśmy poprzestać na czarce pomarańczówki (...)
Ostatnia naganka była za Pękoszewem. W środku wysokiego lasu jest miejsce krzakami, wikliną i brzózkami porosłe. Wśród tych zarośli zabłąkało się nasienie sosny lub żołądź dębowa i piękne z nich wyrosły już drzewka. Snieg i szron obciążyły gałęzie w tym gaiku i nadały mu kształty zbliżone do gęstego, nieprzebytego, dziewiczego lasu podzwrotnikowej okolicy. Za tło do tego ładnego widoku służyły sosny lasu i brzozy wyniosłe, których najwyższe gałązki błyszczały barwą złota, pomarańczy, róż, pożyczoną od słońca w zachodzie. Ścieżka szła obok tego pięknego gaju, na ścieżce stanęli myśliwi. Niedaleko ode mnie na wzgórku obserwował gęstwinę Sałojczyk. Szlachetne -rysy twarzy i okazała postać starego wieśniaka odbijały od ciemnych pni boru. Sałojczyk zabił zająca i słońce zagasło za lasem, szczyty brzóz zbielały, posiniały, zstępował na ziemię wieczór. Ruszyliśmy do domu wioząc trzynaście zajęcy.
Konstanty M.Górski, Józef Weysenhoff "Z młodych lat. Listy i wspomnienia."
A było to w dzień Wilii 1879. Opowiadanie moje zacznę od godziny 9 1/2 rano, opis wschodu słońca i tym podobnych perypecji zostawiając na potem. Otóż tedy pan Adam (było to w sam dzień jego imienin) przyjechał z rana na polowanie, chcąc w dzień Wilii szczęścia spróbować Para koni w sankach czekała przed domem. Kaszel mój obudził pewne wątpliwości co do mego udziału W łowach, ale proto-medyk-golibroda pozwolił mi na takowe się udać i zapewnieniem o pomyślności mego zdrowostanu gordyjski węzeł niepewności przeciął. Wsiedliśmy tedy do sanek: pan Adam, wuj Mieczysław, Walunio, Niunio i ja i podążyliśmy w stronę nowińskiego lasu.
Mgła była - jechaliśmy pod bliską osłoną jej skrzydeł, aż się z niej nagle zaczął wyłaniać czarny las sosnowy. Rzekłbyś, że przypływamy do skalistych brzegów Szkocji, po której chodzą szarawe tumany mgły i chwiejne obłoki. Pole śniegowe było niby morzem, co powolnie, wiecznie ogromnymi jęzorami liże granitowe skały. Równe wzrostem wysokie drzewa lasu stanowiły niewyniosły stromy brzeg, co się przez wieki kruszył, tracił szczyty, staczające się w dno pożerczego morza, i teraz niskim, twardym, czarnym stoi murem.
Niby do groty zalanej morzem, do groty Fingala np., wjechaliśmy do lasu. Tam-pod- sosną, na której wisi obrazek Matki Boskiej, zastaliśmy Tuszyńskiego i starego Sałojczyka na jednokonnych saneczkach. Po nabiciu broni rozstawiliśmy się po nowińskiej drodze, naganka zaszła od drożyny wiodącej do Huty Partackiej. Sałojczyk, który był moim nieodstępnym towarzyszem przez całe polowanie, stał po prawej stronie ode mnie, pan Adam po lewej. Cicho było zupełnie, czasem tylko trzasnęła gałązka i śnieg spadał z sosny na ziemię. Wybrałem sobie w arsenale starą, z napoleońskich czasów pojedynkę, niby karabinek, odpowiadający memu ideałowi Horeszkowskiej jednorurki. Oczekiwałem niedźwiedzia, ale go nie było w mateczniku. Trzy strzały padły, a kiedyśmy po skończeniu naganki dobiegli z Sałojczykiem do sani, układano w nie dwa szaraki, których farba zaczerwieniła śnieg. (...)
Wypogadzało się, mróz brał. Zza przezroczystej gazy obłoków wyglądało rozkoszne tło nieba, z promienistą złotą kulą słońca. Stanęliśmy na tak zwanej niegdyś „zielonej drodze", prowadzącej z ciegielni do Nowin. Dziś biała była, ale nie mniej ładna ta ulubiona pana Lagowskiego drożyna.
Śnieg się zaczynał iskrzeć, niebo się przecierało. Postawiono mię na granicy lasu i pola, „przy smolarnym dole". Nadziei zwierzny nie było, ale widok prześliczny. (...) Krzyki naganki ozwały się od strony lasu, myśmy się uszykowali na linii przecinającej zagajnik i będącej przedłużeniem granicy właściwego nowińskiego lasu. Przy tym to lesie stałem, w pobliżu starych, pochylonych słupów, co niegdyś nosiły tablice z numerem leśnego rewiru. Słońce patrzało mi w oczy i olśniewało zupełnie, oświecając grubą warstwę okiści na gałązkach zawieszonej. Wtem Sałojczyk wrzasnął z prawej strony: „Panie Konstanty!" Spojrzałem, aliści szarak przebiega linię i leci jak szalony do mnie, „wygarnąłem do niego", jak mówią starzy łgarze, o jakie dziesięć kroków i o hańbo, o zgrozo! poszedł dalej w krzaki. Przetarłem oczy, ale zająca nie było. (...)
I znów naganek parę nastąpiło. Oprócz wstydu, który mię mordował, czułem oznaki zabójczego głodu. Zapewniano nas wprawdzie przy wyjeździe, że panna Luiza z Melunią przywiozą nam śniadanie, ale wiwandierek naszych nie było. Raz coś podobnego do ich wołania odbiło się o nasze uszy, odpowiedzieliśmy im na to dźwiękiem rogu. Głos poszedł w las i zaginął. Pojechaliśmy dalej. Naganka szła od pól Wólki Jeruzalskiej. Piaszczyste przestrzenie porosłe tylko karłowatą sosną, samorodną, bo właścicielom nie przyszło na myśl zasadzić tam lasu, wyglądały w zimowym stroju tak pięknie i uroczo, jak nudnymi i smutnymi są w lecie. Stałem na granicy lasu, w kępie choinek. Schroniłem się pod baldachim gałązek osypanych cukrem lśniącego śniegu. Pole przede mną leżało wielkie, białe, nie poorane nogą ludzi lub koni, ledwo dotknięte pałeczkowatymi łapkami zająca.
Nade mną niebo przechodzące w szafir, przy mnie zielone gałęzie z białą i złotą ozdobą śniegu, lodu, okiści. Dokoła śnieg miękki i najcudowniejsza gra dwóch kolorów. Gdzie słońce na futerku angory miękkim, jedwabistym - zloty proszek i najpiękniejsze diamenty. Gdzie nie dobiegły promienie - siny, ciemny, błękitnawy cień.
Zając wyszedł, usiadł w takim cieniu i pobiegł dalej z wolna, wyrzucając swawolnie tylnymi nogami. Drugi sunął po ziemi szybko i tulił się do pola, jakby się spodziewał, że przejdzie nie postrzeżony, jakby nie śmiał podnieść wzroku, aby nie zobaczyć strzelca. Palnąłem z jednorurki. O gdyby druga rura, pewnie by leżał, a tak poszedł. (...) Walunio zabral się z Niuniem, pojechali do domu, zupełnie łowów i krwi przelewu syci, a pierwszy z nich, niepomału kontent, że się nie zanudził i nie zmarzł.
Myśmy zostali z nadzieją zwierzyny i z głodem. Damom naszym ani się nie śniło widocznie o smutnym stanie zgłodniałych myśliwych, którzy je klęli na czym świat stoi. Stangret, co wiózł Niunia i Walunia, przyniósł nam wreszcie butelkę słodkiej wódki. O czymś więcej nie pomyślał. Musieliśmy poprzestać na czarce pomarańczówki (...)
Ostatnia naganka była za Pękoszewem. W środku wysokiego lasu jest miejsce krzakami, wikliną i brzózkami porosłe. Wśród tych zarośli zabłąkało się nasienie sosny lub żołądź dębowa i piękne z nich wyrosły już drzewka. Snieg i szron obciążyły gałęzie w tym gaiku i nadały mu kształty zbliżone do gęstego, nieprzebytego, dziewiczego lasu podzwrotnikowej okolicy. Za tło do tego ładnego widoku służyły sosny lasu i brzozy wyniosłe, których najwyższe gałązki błyszczały barwą złota, pomarańczy, róż, pożyczoną od słońca w zachodzie. Ścieżka szła obok tego pięknego gaju, na ścieżce stanęli myśliwi. Niedaleko ode mnie na wzgórku obserwował gęstwinę Sałojczyk. Szlachetne -rysy twarzy i okazała postać starego wieśniaka odbijały od ciemnych pni boru. Sałojczyk zabił zająca i słońce zagasło za lasem, szczyty brzóz zbielały, posiniały, zstępował na ziemię wieczór. Ruszyliśmy do domu wioząc trzynaście zajęcy.
Konstanty M.Górski, Józef Weysenhoff "Z młodych lat. Listy i wspomnienia."
Broń myśliwska A.D 1913
Wobec rozpoczynającego się sezonu myśliwskiego uważaliśmy za stosowne zapoznać się z najnowszemi ulepszeniami w dziedzinie broni myśliwskiej i w tym celu delegat nasz specjalnie udał się do znanej ogólnie firmy puszkarskiej „J. Sosnowski" przy ulicy Trębackiej. Wrażeniami obecnie dzielimy się z naszymi czytelnikami. W dziale broni śrutowej delegatowi naszemu podobała się bardzo wytworna broń firmy ,,G. Defourny- Sevrin" w Licge. Str/elby tej firmy chlubnie są już znane w naszym kraju. Na Warszawskim stendzie roku bieżącego strzelbie firmy ,,G. Defourny-Sevrin" przypadł wielki szampionat Królestwa Polskiego na rok 1912, jakkolwiek współubiegały się o tę nagrodę strzelby najwybitniejszych firm światowych. Bronie tej firmy mają i tę wielką zaletę, że są nader solidnie wykonane. Delegat nasz zauważył u tej broni haki tak silne, jakich nie widział jeszcze u żadnej innej broni i tej okoliczności, |ako i doskonałości materjałów użytych, zapewne należy przypisać, że strzelby te mają tak nadzwyczajną ogólnie uznaną wytrzymałość. Podobać się też musi u tych fuzji nadzwyczajna ich kształtność i harmonijność linji i doskonałe ustosunkowanie wagi i śmiało o niej powiedzieć można, że jest to broń pierwszorzędna.
Skromniejszą jest broń firmy ..Manufacture Liegieoise d'Armes à Feu" w Liege, lecz jest to bardzo dobra, zupełnie wystarczająca, broń użytkowa. Ma wielkie zalety strzału i jest dobrze i solidnie odrobiona. Bronie te są zapewne znane wielu z naszych czytelników, gdyż są już dobrze wprowadzone na rynku naszym. Jako zupełną nowość podziwiał nasz delegat strzelby ..Explora" i „Fauneta" wyrobu znakomitej firmy angielskiej ,,Westley Richards and Co Ltd." w Londynie. Strzelby te strzelają śrutem i kulą dają w obu kierunkach rezultaty jak najlepsze.
Strzały śrutem wyrównują strzałom ze zwykłej broni śrutowej, a strzały kulą aż do 300 yardów (275 metrów), są równie precc/yjne jak ze sztucerów. Wyprodukowanie tych broni jest wynikiem wieloletniej pracy specjalistów zatrudnionych przez firmę "Westley Richards". Jak wiadomo problemat wyprodukowania broni uniwersalnej, jaką są strzelby Explora i Fauneta, długo bardzo nie mogl być urzeczywistniony, a bronie, które były w handlu jako uniwersalne bardzo, nieudolnie problemat rozwiązywały, gdyż dawały i śrutem i kulą bardzo liche rezultaty. Jedyna firma "Westley Richards" długo i wytrwale problemat ten studjowala teoretycznie i dokonywała prób praktycznych. Rezultatem
tych mozolnych obrachunków i prób są bronie Explora î Fauneta, które wprawdzie najpóźniej na rynku się ukazały, ale za to dzięki zasadom do ich budowy zastosowanym, problemat po tylu latach cierpliwej pracy szczęśliwie rozwiązały. Poza doskonałym strzałem śrutem i kulą, do wielkich zalet tych strzelb należy, że wagą, rozłożeniem ciężaru, i wyglądem zewnętrznym nie różnią się od zwykłych dubeltówek, tak, że każdy myśliwy bez specjalnego wprawiania się, może odrazu nimi się posługiwać. Strzelby te zresztą już i u nas bardzo dodatnio się zaznaczyły, gdyż jeden z naszych znanych myśliwych, który pierwszy w Królestwie Polskiem posługiwał się Explora, w sposób wprost brawurowy dał z niej trypietę do dzików na dalsze dystanse w obecności licznych widzów. Broniom tym należy się istotne uznanie, gdyż praktyczne rezultaty są z nich jak najlepsze. Potwierdza to w swem dziele, które ukazało się roku bieżącego, znakomity znawca broni palnej Buturlin.
Godne też bardzo uwagi są sztucery borowane systemem ,,Oval Bore", stosowanym przez firmę Charles Lancaster w Londynie. Lufa tak wiercona, przedstawia się napozór, jak lufa cylindryczna. Celem takiego wiercenia jest zapobieganie brudzeniu się lufy, co przy zwykłych gwintach jest nie do uniknięcia. W dziale sztucerowym i trójlufek delegat nasz oglądał prawdziwie bogatą kolekcję broni różnych typów i rodzajów. Sztucery firmy „J. Sosnowski" odznaczają się wielką precyzją strzału i wykwintem, i na Warszawskiej Wystawie Sportowej ogólnie były podziwiane.
Powyższy tekst pochodzi z Rocznika Wsi Polskiej dla roku 1913, w opracowaniu A.Laskowskiego, wydawcy Paweł hr Morsztyn i Stanisław Skurzyński
Skromniejszą jest broń firmy ..Manufacture Liegieoise d'Armes à Feu" w Liege, lecz jest to bardzo dobra, zupełnie wystarczająca, broń użytkowa. Ma wielkie zalety strzału i jest dobrze i solidnie odrobiona. Bronie te są zapewne znane wielu z naszych czytelników, gdyż są już dobrze wprowadzone na rynku naszym. Jako zupełną nowość podziwiał nasz delegat strzelby ..Explora" i „Fauneta" wyrobu znakomitej firmy angielskiej ,,Westley Richards and Co Ltd." w Londynie. Strzelby te strzelają śrutem i kulą dają w obu kierunkach rezultaty jak najlepsze.
Strzały śrutem wyrównują strzałom ze zwykłej broni śrutowej, a strzały kulą aż do 300 yardów (275 metrów), są równie precc/yjne jak ze sztucerów. Wyprodukowanie tych broni jest wynikiem wieloletniej pracy specjalistów zatrudnionych przez firmę "Westley Richards". Jak wiadomo problemat wyprodukowania broni uniwersalnej, jaką są strzelby Explora i Fauneta, długo bardzo nie mogl być urzeczywistniony, a bronie, które były w handlu jako uniwersalne bardzo, nieudolnie problemat rozwiązywały, gdyż dawały i śrutem i kulą bardzo liche rezultaty. Jedyna firma "Westley Richards" długo i wytrwale problemat ten studjowala teoretycznie i dokonywała prób praktycznych. Rezultatem
tych mozolnych obrachunków i prób są bronie Explora î Fauneta, które wprawdzie najpóźniej na rynku się ukazały, ale za to dzięki zasadom do ich budowy zastosowanym, problemat po tylu latach cierpliwej pracy szczęśliwie rozwiązały. Poza doskonałym strzałem śrutem i kulą, do wielkich zalet tych strzelb należy, że wagą, rozłożeniem ciężaru, i wyglądem zewnętrznym nie różnią się od zwykłych dubeltówek, tak, że każdy myśliwy bez specjalnego wprawiania się, może odrazu nimi się posługiwać. Strzelby te zresztą już i u nas bardzo dodatnio się zaznaczyły, gdyż jeden z naszych znanych myśliwych, który pierwszy w Królestwie Polskiem posługiwał się Explora, w sposób wprost brawurowy dał z niej trypietę do dzików na dalsze dystanse w obecności licznych widzów. Broniom tym należy się istotne uznanie, gdyż praktyczne rezultaty są z nich jak najlepsze. Potwierdza to w swem dziele, które ukazało się roku bieżącego, znakomity znawca broni palnej Buturlin.
Godne też bardzo uwagi są sztucery borowane systemem ,,Oval Bore", stosowanym przez firmę Charles Lancaster w Londynie. Lufa tak wiercona, przedstawia się napozór, jak lufa cylindryczna. Celem takiego wiercenia jest zapobieganie brudzeniu się lufy, co przy zwykłych gwintach jest nie do uniknięcia. W dziale sztucerowym i trójlufek delegat nasz oglądał prawdziwie bogatą kolekcję broni różnych typów i rodzajów. Sztucery firmy „J. Sosnowski" odznaczają się wielką precyzją strzału i wykwintem, i na Warszawskiej Wystawie Sportowej ogólnie były podziwiane.
Powyższy tekst pochodzi z Rocznika Wsi Polskiej dla roku 1913, w opracowaniu A.Laskowskiego, wydawcy Paweł hr Morsztyn i Stanisław Skurzyński
|
|