odwilż. Była to niedziela, i w godzinę potem Bogumił pojechał do Kalińca. Po drodze widział jeszcze pola cokolwiek zaśnieżone, ale w mieście nie było już śladu z przelotnego pojawienia się zimy.(...)
Zima tego roku zaczęła się na dobre koło Bożego Narodzenia, a do tego czasu panowała sucha, bezśnieżna i bezwietrzna pogoda, ledwo trochę przymrozkowata. Dziewczęta sarkały na to, gdyż chciały, żeby zima była zimą jak się należy. Niechcicówna też czekała mrozów i śniegów, ale swoją drogą przechadzając się z pensją po
parku wpadała w zachwyt. Lekko zmarznięta ziemia była zadziwiająco jasna i po nierównościach - tu przybielona śladem ni to śniegu, co ją nie wiadomo kiedy zaprószył, ni to szronu - tam szkląca się rozpryśniętą w drzazgi troszeczką lodu. Trawa jeszcze nie przemrożona wyglądała wobec braku innej zieloności osobliwie
jaskrawo. Drzewa, nie zamazane listowiem, dawały widzieć ze szczególną ostrością kształty gnących się rozmaicie konarów i rozpostarty na konarach, rozesnuty po niebie śliczny wzór, dziergany i upleciony z najwątlejszych gałązek, jak z nici o ciepłych, przyćmionych barwach.
(...)
Był wspaniały dzień, jeden z tych, jakie zdarzają się tylko pod koniec zimy. Niebo już niby żywe, miękkie, tchnie zbliżającą się wiosną, a na ziemi leżą jeszcze głębokie śniegi i szczypie ostry mróz. Katelba rozejrzał się i jakby po raz pierwszy w życiu zobaczył świat. Spojrzał na staw. O dziwy! patrzył na ten staw każdej zimy, co dnia, a nigdy nie widział tego, co teraz. Ot staw, na nim pośrodku przerębel. Co najwyżej zdarzało mu się przy tym widoku pomyśleć, czy lód z przerębla został rano ściągnięty. A dziś powierzchnia stawu zdała mu się niezwykle pięknie obciągnięta śniegiem, gładko jak jakim suknem. Głębokie ślady stóp wiodące do przerębla były ciemnobłękitne, a sam przerębel świecił wśród szklących się stosów lodu wspaniałym zielonym kolorem. I wszędzie dokoła co za blaski, co za cuda rozsiane są po niebie i po ziemi. Zaspy śnieżne różowieją w zachodnim słońcu, gałęzie wierzb rumienią się i złocą od wiosennych soków, co już w nich rozpęczniały.
(...)
Maria Dąbrowska "Noce i dnie"