
Przed świtem wydało się Bogumiłowi, że cisza nocy stała się głębsza, niż była. Uprzytomnił sobie, że kiedy wracał z Pamiętowa do domu, widział nad zachodem osrebrzone przez księżyc chmury. Pomyślał, że pewno pada śnieg. Byłoby to dobrze, dobrze na oziminy, które od długotrwałego ciepła zaczynały zbyt rosnąć. Niebawem rozjaśniło się i po ostrym blasku w szparach okiennic Bogumił poznał, że w istocie spadł śnieg. Wstał i odemknął jedną z okiennic. Powiało chłodem i w pokoju zapanowało przenikliwe zimowe światło. Śnieg leżał jeszcze na klombie i na dziedzińcu, ale niebo było pochmurne, a szyby zroszone. Mróz przepadł, zaczynała się
odwilż. Była to niedziela, i w godzinę potem Bogumił pojechał do Kalińca. Po drodze widział jeszcze pola cokolwiek zaśnieżone, ale w mieście nie było już śladu z przelotnego pojawienia się zimy.(...)
Zima tego roku zaczęła się na dobre koło Bożego Narodzenia, a do tego czasu panowała sucha, bezśnieżna i bezwietrzna pogoda, ledwo trochę przymrozkowata. Dziewczęta sarkały na to, gdyż chciały, żeby zima była zimą jak się należy. Niechcicówna też czekała mrozów i śniegów, ale swoją drogą przechadzając się z pensją po
parku wpadała w zachwyt. Lekko zmarznięta ziemia była zadziwiająco jasna i po nierównościach - tu przybielona śladem ni to śniegu, co ją nie wiadomo kiedy zaprószył, ni to szronu - tam szkląca się rozpryśniętą w drzazgi troszeczką lodu. Trawa jeszcze nie przemrożona wyglądała wobec braku innej zieloności osobliwie
jaskrawo. Drzewa, nie zamazane listowiem, dawały widzieć ze szczególną ostrością kształty gnących się rozmaicie konarów i rozpostarty na konarach, rozesnuty po niebie śliczny wzór, dziergany i upleciony z najwątlejszych gałązek, jak z nici o ciepłych, przyćmionych barwach.
(...)
Był wspaniały dzień, jeden z tych, jakie zdarzają się tylko pod koniec zimy. Niebo już niby żywe, miękkie, tchnie zbliżającą się wiosną, a na ziemi leżą jeszcze głębokie śniegi i szczypie ostry mróz. Katelba rozejrzał się i jakby po raz pierwszy w życiu zobaczył świat. Spojrzał na staw. O dziwy! patrzył na ten staw każdej zimy, co dnia, a nigdy nie widział tego, co teraz. Ot staw, na nim pośrodku przerębel. Co najwyżej zdarzało mu się przy tym widoku pomyśleć, czy lód z przerębla został rano ściągnięty. A dziś powierzchnia stawu zdała mu się niezwykle pięknie obciągnięta śniegiem, gładko jak jakim suknem. Głębokie ślady stóp wiodące do przerębla były ciemnobłękitne, a sam przerębel świecił wśród szklących się stosów lodu wspaniałym zielonym kolorem. I wszędzie dokoła co za blaski, co za cuda rozsiane są po niebie i po ziemi. Zaspy śnieżne różowieją w zachodnim słońcu, gałęzie wierzb rumienią się i złocą od wiosennych soków, co już w nich rozpęczniały.
(...)
Maria Dąbrowska "Noce i dnie"
odwilż. Była to niedziela, i w godzinę potem Bogumił pojechał do Kalińca. Po drodze widział jeszcze pola cokolwiek zaśnieżone, ale w mieście nie było już śladu z przelotnego pojawienia się zimy.(...)
Zima tego roku zaczęła się na dobre koło Bożego Narodzenia, a do tego czasu panowała sucha, bezśnieżna i bezwietrzna pogoda, ledwo trochę przymrozkowata. Dziewczęta sarkały na to, gdyż chciały, żeby zima była zimą jak się należy. Niechcicówna też czekała mrozów i śniegów, ale swoją drogą przechadzając się z pensją po
parku wpadała w zachwyt. Lekko zmarznięta ziemia była zadziwiająco jasna i po nierównościach - tu przybielona śladem ni to śniegu, co ją nie wiadomo kiedy zaprószył, ni to szronu - tam szkląca się rozpryśniętą w drzazgi troszeczką lodu. Trawa jeszcze nie przemrożona wyglądała wobec braku innej zieloności osobliwie
jaskrawo. Drzewa, nie zamazane listowiem, dawały widzieć ze szczególną ostrością kształty gnących się rozmaicie konarów i rozpostarty na konarach, rozesnuty po niebie śliczny wzór, dziergany i upleciony z najwątlejszych gałązek, jak z nici o ciepłych, przyćmionych barwach.
(...)
Był wspaniały dzień, jeden z tych, jakie zdarzają się tylko pod koniec zimy. Niebo już niby żywe, miękkie, tchnie zbliżającą się wiosną, a na ziemi leżą jeszcze głębokie śniegi i szczypie ostry mróz. Katelba rozejrzał się i jakby po raz pierwszy w życiu zobaczył świat. Spojrzał na staw. O dziwy! patrzył na ten staw każdej zimy, co dnia, a nigdy nie widział tego, co teraz. Ot staw, na nim pośrodku przerębel. Co najwyżej zdarzało mu się przy tym widoku pomyśleć, czy lód z przerębla został rano ściągnięty. A dziś powierzchnia stawu zdała mu się niezwykle pięknie obciągnięta śniegiem, gładko jak jakim suknem. Głębokie ślady stóp wiodące do przerębla były ciemnobłękitne, a sam przerębel świecił wśród szklących się stosów lodu wspaniałym zielonym kolorem. I wszędzie dokoła co za blaski, co za cuda rozsiane są po niebie i po ziemi. Zaspy śnieżne różowieją w zachodnim słońcu, gałęzie wierzb rumienią się i złocą od wiosennych soków, co już w nich rozpęczniały.
(...)
Maria Dąbrowska "Noce i dnie"