Od wielu tygodni cały dwór żył pod znakiem Wielkiejnocy. Pannie Anieli, krawcowej, pannie służącej i naszej opiekunce w jednej osobie "wszystko z rąk leciało". Mikołaj, najstarszy ogrodnik, całymi dniami w gromadzie ogrodniczków i bab wiejskich kręcił się po ogrodzie lub schylał się nad klombami, po których chłopcy uwijali się z długimi sznurkami, wyznaczając kwatery dla kwiatów. Ulita, kucharka, "chciała z uma zejść" wśród stosów garnków, stert "donic" i "makutr", a nasza ukochana Polcia, długoletnia pokojowa, nawet mówić z dzieć-mi nie chciała, całymi dniami brzęcząc w kredensie czyszczonym "srebrem". Wielkanoc!
W Wielki Czwartek zamęt dochodził do szczytu. Przez pokoje "leciała" co chwila Paraska z pralni, niosąc stosy białej bielizny do szaf, matka, bona i my, przepasani fartuchami siedzieliśmy w jadalni dookoła stołu i przebieraliśmy bakalie. Co chwila dostawało któreś z nas "po łapach" i rozlegał się okrzyk:
- Ta ty nie jidz, a to rycynka będzie!
Ale czy to pomagało! Objadaliśmy -się przy tym pomaganiu do tego stopnia smakołykami, że nie mogliśmy już na te figi, orzechy, daktyle i inne specjały patrzeć. Z kuchni płynęły fale zapachu z piekących się bab, wielkich na pół arszyna, cudnie przybieranych lukrem i kolorowym maczkiem, a potem rzeżuchą i barwinkiem. Bo wszystkich pokojach rozchodziła się -ostra woń gotowanych szynek i kiełbas, a powietrze aż drżało od gorzkich żalów, gromko a fałszywie wyśpiewywanych przez "ludzi", t. j. czeladź. Ojciec przyjeżdżał do domu i załamywał eęce:
- Poszaleliście! Któż to wszystko zje? Czy nie ma dla mnie spokojnego kąta?
- Idź do gabinetu! - uspakajała go mama.
- Przecież tam Horpyna okna myje!
- To do mego pokoju!
- Podłogi Palemon zaciąga!
- Więc daj mi spokój! Głowa mi puchnie, a ty...
- No, dobrze, dobrze! Dzieciaki, posuńcie się, ja też będę pomagał!
Wtedy robiło się piekło. Ubóstwialiśmy ojca za jego wesołość, pogodę, umiejętność zabawy z nami. Cała robota "szła do diabła", jak określała pesymistycznie panna Aniela, długa jak tyka, żółta, stara panna. Wreszcie wyrzucano- nas razem z ojcem za drzwi.
I tak było przez trzy dni. My, dzieci, od kilku tygodni żyliśmy już stale w naszym ukochanym ogrodzie, ale działo się to jakby "nieoficjalnie". Zwyczaj w naszym domu nakazywał "otwarcie wiosny" w pierwszy dzień Wielkiejnocy."
"Echa Wielkiej Nocy" Zofia Petersowa