- On jego zji? - pytał niespokojnie Tadzik, gdyż najpiękniejsza kraszanka była mu przyrzeczona, a właśnie ona pyszniła się w pysku zwierzaka.
- Głupiś! - energicznie stwierdzał starszy braciszek.
- Ty sam! - nie dawał się złotowłosy małec, odskubując kawałeczek mazurka na brzegu.
- Nie ruszaj, bo powiem mamusi! - oponowałam, zazdroszcząc mu tej odwagi.
- Skarżypyta! Skarżypyta! - unisono zaczynali obydwaj.
Nie mogłam oczywiście takiej obelgi puścić płazem i po chwili mama załamywała ręce:
- Boże drogi! Nawet w Wielką Sobotę! Wstydziłabyś się ! Dziewczyna dorosła: lat dziesięć, a ta- ka niedobra !
Zbierała się cała czeladź. (...). Ksiądz Łuszczek uroczyście święcił. Martwiliśmy się, że nie na wszystko padała kropla poświęcanej wody (czy alby będzie można to jeść?...) i wodziliśmy za księdzem zachwyconym wzrokiem. Taki był wysoki, piękny, zupełnie inny, jak wówczas, kiedy grał z nami w "łapki".
- Jego Pan Jezus odmienił przez noc i już taki będzie! - konstatowałam w skrytości ducha, bardzo niespokojna, a jednocześnie bezmiernie szczęśliwa. Takim bywał przecież tylko na ambonie, ale żeby u nas, w mieszkaniu?!... Był niedotykalny i jakby obcy...
A potem przychodziła noc pełna przyćmionego rozgwaru: powracano z Rezurekcji, ale myśmy spali.
"Echa Wielkiejnocy" Zofia Petersowa z czasopisma "Kobieta w świecie i domu" Nr7 1939