
"Osiadły zdawna w swoim Mikorzynie nad samem jeziorem Ślesińskiem (dziś własność słynnego malarza Alfreda Kowalskiego), wzniósł on tam piękny pałacyk według planu bud. Juliana Ankiewicza. Nie budował on go dla jakiejś blagi lub w chęci błyszczenia między sąsiadami, ale jako estetyk chciał on okolice przyozdobić budowlą w pewnym stylu, a mieć zarazem obszerniejsze pokoje, w którychby się liczne sąsiedztwo zgromadzić dało.
Sędzia czuł potrzebę takiego komunikowania się wzajemnego, wiedział bowiem z doświadczenia, jak ono zbawiennie oddziaływa na podniesienie poziomu umysłowego i moralnego w danej miejscowości.
To też przy wielkiej, choć ściśle do środków zastosowanej gościnności, dom sędziostwa Milewskich był ogniskiem, około którego całe się prawie sąsiedztwo gromadziło.
Wszelki zbytek był tam wykluczony, wszelkie gry w karty najsurowiej wzbronione. Niejeden w duchu sarkał na to, gdy przy skromnej kolacyjce piwkiem się tylko raczył, ale sędziulko prawi każdemu, że oszczędność jest podstawą istnienia rodów przez długie wieki i spójnią, która ludzi jednoczy, zaś zbytek „przerywa komunikacyę", bo upokarza tych, którzy dorównać w przyjęciach nie są w stanie, a uboży tych, którzy panów naśladować pragną. Karty nazywał narzędziem demoralizującem, a gdy mu kto zwracał uwagę, że one tylko dla zabicia czasu służą, odpowiadał, że zabijać czasu nie wolno, bo to jest rozbój szkodliwy, jak inne, przeciwnie, czas ożywiać się powinno dyskusyą, czytaniem pięknych rzeczy, a wreszcie zabawą taką, jak tańce lub gry niewinne, gdyż one zbliżają młodzież obojej płci i przyczyniają się wielce do kojarzenia małżeństw, bez z góry powziętych postanowień.
Teorya ta brzmiała może dziwnie w ustach ojca kilku dorodnych córek, ale jej wszyscy hołdowali, bo na reunionach mikorzyńskich materyału do przyjemnej, a zacnej zabawy nigdy nie brakło(...)
Gospodarka sędziulka była w swoim rodzaju typowa. Nigdy tam urodzaju nie bywało, bo sędzia gospodarował ze swego obserwatoryum, które wieżyczka pałacowa stanowiła. Mając stamtąd widok na wszystkie cztery strony świata, przyglądał się przez lunetę temu, co ludzie robili, nie będąc w stanie skontrolować, czy robili dobrze i dokładnie. To też orka była płytka, perz owijał się między zębami bron, siew byl rzadko kiedy dobrze przykryty, przegony za miałko wyrzucane, a sprzęt tej niewielkiej stosunkowo ilości odbywał się dłużej niż gdzieindziej, sędziulko bowiem patrzeć nie mógł na znojną pracę żniwiarzy i rad był, kiedy w dnie upalne więcej wypoczywali, niż robili.
Nie zapomnę nigdy odpowiedzi, jaką nam dał raz w tego rodzaju kwestyi. Jechaliśmy w czasie żniw konno do Mikorzyna z hr. Wład. Kw. Była to mniej więcej piąta po południu, kiedy po skwarze najżwawiej idzie robota, tymczasem na mikorzyńskiej pszenicy chłopi, oparci o kosy, a dziewuchy o grabie, przypatrywali się czemuś z ciekawością.
Zwolniliśmy koniom kroku, ciekawi, długo też taka przerwa w robocie potrwa, nagle, przejeżdżając stępa koło rowu, konie nasze w bok się rzuciły, choć nic widać nie było, zwracamy je napowrót ku miejscu, gdzie się przestraszyły, i o dziwo... z rowu dolatuje nas brzęk jakiegoś klawicymbaliku, na którym karbowy melodyjki dziwaczne wygrywał. Oburzeni takiem marnowaniem czasu w żniwa
pszenne, popędziliśmy kłusem do Mikorzyna, żeby sędziego uprzedzić, jak u niego ludzie pracują. Lecz o dziwo!... zamiast gniewu, sędziulko najspokojniej objaśnił nas, że karbowy był kiedyś wiejskim organistą i wcale nieźle gra na klawikordzie, że zaś chłopi przysłuchują się temu ciekawie, niema w tern nic złego, owszem... cieszy się, bo muzyka umoralnia lud i ducha mimowiedzy uzacnia... pokrzepieni na duchu, będą potem jeszcze chętniej pracować i czas stracony powetują zdwojoną gorliwością.
Nie mieliśmy na taki argument odpowiedzi.(...)"