Osioł przeznaczony był początkowo do wożenia dzieci, a kiedy jego miejsce zajął kuc zdegradowano go do wożenia wody. Osioł przyjął tą degradację z godnością, godził się jednak wozić jedynie czystą wodę i za nic nie można go było zmusić do wożenia pomyj.
Innym pomysłem wspomnianego osła było podjadanie koniom ich jedzenia. Osioł, kiedy tylko nałożono owies, wychodził ze swojego boksu i zaczynał wyjadanie z końskich złobów. Nie zaczynał przy tym od żłobów najbliższych, ani przypadkowych, ale od żłobów koni, które jadły najszybciej na koniec zostawiając sobie konie jedzące najwolniej i zawartość swojego własnego żłobu.
Przechodząc do groźniejszych zwierząt wypada napisać o Luci, która pojawia się w książce Andrew Tarnowskiego "Ostatni mazur". Lucia była dwustukilowym dzikiem, wychowanym przez rodzinę Tarnowskich od warchlaka i przywiązaną do nich jak pies. Lucia spała w domu, na jej grzbiecie jeździły dzieci, a w czasie posiłków zdarzało się jej wchodzić przednimi łapami na stół i wyjadać z talerzy.
Zofia Malanowska, autorka "Wilczyckich wspomnień" miała zajączka oraz owcę. Owca była biała, a kiedy miała młode jeden baranek urodził się biały jak ona, a drugi zupełnie czarny. Charaktery baranków zupełnie nie odpowiadały ich kolorom. Biały był bardzo groźny, gotowy bóść wszystko co się rusza, za to czarny okazał się bardzo łagodny.
Anna Pruszyńska wspomina całą plejadę domowych zwierząt. Była papuga Lorito i kanarek Pikuś, oswojona kuna,udomowiony jeż oraz wychowana w domu sarenka, która miała później swoją budkę w parku. Do tego oczywiście psy: domowy foksterier Pincz,podwórzowe Rozbój, Rabczyk, Socki i Bryś oraz charty do polowań, które miały swoją własną budkę obok stajni.
Psy jak się zdaje były w dworach ogólnie rozpieszczane. W swojej autobiografii Maria Ginter pisze, że w Smolicach psy urzędowały w pokojach wylegując się na skórzanej kanapie i plącząc pod nogami w czasie posiłków.
Na koniec przytoczyć wypada jeszcze anegdotkę o zwierzętach, która podana jest w książce Marii Stępkowskiej -Szwed "Maniusia, Marynia, Maria". Pewnego dnia ogrodnik przybiegł do dworu krzycząc, że na kupie gnoju lezą dwie zdychające maciory. "(...) ogrodnik biegnie do mamy i woła: „Koło czworaków na kupie gnoju leżą dwie maciory i ani zipną. Prosięta głodne kwiczą, obskakują je dookoła - a te nic, tylko postękują". Pobiegliśmy wszyscy popatrzeć. Stryj kopie maciory nogą, żeby wstały, a ogrodnik sprytnie zagląda do ryja. „O rany - mówi - krew! Musi już z nich nic nie będzie. Pewnikiem krwotok". Ale jeszcze raz zagląda i mówi: „One się czegosik obżarły, bo im z ryjów jak nic wódką jedie". Dopiero teraz mama zrozumiała. Wczoraj zlała z gąsiorka nalewkę na wiśniach, które stały zalane spirytusem. Miała zamiar przelać owoce jeszcze wodą, ale dziewczyna się uwinęła i całe wiadro wiśni wyrzuciła na kupę gnoju. Świnie po zjedzeniu takiej ilości owocu ze spirytusem po prostu się upiły (...)".