Powróciwszy z wojaczki 1831 r. ze stoma dukatami (jak sam opowiadał) w kieszeni, nabył on tę wioskę, obdłużoną wyżej uszów, jak mi mówiono, za cenę bajecznie niską, zapłaciwszy poprzedniemu zrujnowanemu właścicielowi 50 dukatów za honor przepisania mu tytułu własności. Kiedy to już uzyskał, zwołał wierzycieli, którzy od szeregu lat grosza procentu nie widzieli, i zaproponował im pozostawienie go w spokoju przez lat 3, poczem najregularniej procent płacić zacznie, a może nawet i część długu, o ile go klęski żywiołowe tej możności nie pozbawią.
Wierzyciele bez wyjątku zgodzili się na to moratoryum, nikt bowiem nie myślał o utrzymaniu się przy wiosce, bez zasiewów i bez inwentarzy. Załatwiwszy się w ten sposób, p. Stanisław zabrał się do dzieła, z pozostałemi mu 50-ma dukatami. Więc przede wszystkiem pożyczył sobie od sąsiadów trochę zboża jarego do siewu, co wówczas przy znanej solidarności szlacheckiej dziwnem nie było. (...)
Wierzyciele z rozkoszą patrzyli na wzrost Kraśnicy, na piękne urodzaje i po latach 3-ch jak najregularniej otrzymywać zaczęli 5-ty procent, a po latach 6-ciu każdy pro rata parte, dziesiątą część długu odbierał.
Tym sposobem wioska rosła w zamożność, a poczciwy i kochany przez wszystkich jej dziedzic mógł już w bliskiem sąsiedztwie, w Kawnicach, uderzyć o rękę panny Trąmpczyńskiej, której posagiem od razu wszystkie długi spłacił.
Julian Wieniawski "Kartki z mojego pamiętnika"