Pierwszym koniem był często kucyk. Na jego grzbiecie dzieci nabierały pierwszych umiejętności jeździeckich. Pierwsze jazdy odbywały się na koniu prowadzonym w kółko na lince, bez siodła, trzymając się rękami grzywy.
Konie miały swoje charaktery. Były konie złośliwe, gotowe ugryźć każdego kto tylko się do nich zbliży (chociaż tych było raczej niewiele) i konie łagodne, witające wchodzących do stajni parskaniem i wyciągające szyje w oczekiwaniu kostki cukru, albo kawałka chleba.
Wśród stajni w majątku ziemskim wyróżnić można stajnię cugową i folwarczną. W stajni cugowej stały konie przeznaczone do jazdy wierzchem i zaprzęgania do powozów, w stajni folwarcznej konie do pracy na folwarku.
Konie ze stajni cugowej dobierano dla ich wyglądu w zaprzęgu, dlatego tolerowano niektóre wady ich charakteru. Roman Mycialski wspomina iż we Wrześni "(...) zaprzęg czwórkowy miał konie dobrane maścią w "domino" - dlatego tolerowano konie złośliwe o ile pasowały do pary (...) Osobny problem stanowiły konie płochliwe, jeżeli bały się ludzi, zaprzęgano je z lewej strony, jeżeli pojazdów, a zwłaszcza nielicznych jeszcze wówczas samochodów, z prawej. Drugi koń z takiego zaprzęgu musiał być absolutnie spokojny. Koni złośliwych i agresywnych, atakujących ludzi nie powinno się zaprzęgać z prawej, od strony chodnika. Ale konie miały swoje charaktery i przyzwyczajenia, niektóre nie chciały chodzić po wyznaczonej dla nich stronie zaprzęgu (...)".
Obok stajni zobaczyć można było jeszcze powozownię w której czasem znaleźć można było karety pamiętające jeszcze czasy XIX wieku. Niektórzy z pamiętnikarzy wspominają iż właśnie wnętrza tych karet było ulubionymi miejscami ich zabaw.
Obok można było zobaczyć jeszcze staw, do którego okresowo zrzucano nawóz wygarniany ze stajni i w którym taplały się kaczki. Jeśli majątek zajmował się hodowlą koni największą skalę zdarzało się, że znajdowała się w nim jeszcze ujeżdżalnia.
Na koniec pora na kilka opisów wspomnianych na początku galopów po polach i lasach. Joanna Krasińska - Głażewska w książce "Dwa światy" pisze Ja jechałam na Maricy, własności wuja Piotra.
Widok tych rumaków czystej krwi był piękny i nie zdawałam sobie sprawy, że niejedne oczy się za nami oglądały (...) Spacery takie były kilkugodzinne i nieraz wracaliśmy nadbrzeżnymi łąkami Sanu. galopując przewspaniałym ognistym pędem, i trudno było rozróżnić, czy gorącokrwisty wierzchowiec ponosił, czy też był to jego rytm. (...)
Pamiętam tylko jak pędziliśmy smagani wiatrem, słysząc pochrapywanie wierzchowców (...)" I jeszcze kilka słów od Melchiora Wańkowicza zaczerpniętych ze "Szczenięcych lat" - "(...) Jechało się białymi sapowatymi drogami, jechało się giętkimi ścieżkami, uginającymi się po torfiastych łąkach, na przełaj, wrzosowiskami, czarnymi ostępami leśnej próchnicy, do której nie dochodzi słońce, przedzierając się przez gąszcz leśny, zdejmując raz po raz z twarzy pajęczynę (...)"