Tańce szły zrazu leniwie. Z dwóch przeciwległych końców patrzono na siebie z pewną nieufnością, jakby obserwując się wzajemnie. Edzio miotał się, przebiegając salę od kąta do kąta, tu przedstawiając jakiegoś nieznajomego, tu porywając z krzesła pannę, tam wołając do gromady mężczyzn:
— Panowie, nie próżnujcie, ruszcie się przecie!
Był już zgrzany mocno, pomimo chłodnej dokoła temperatury. Emil pomagał mu dzielnie, z poważną miną okręcał po kolei wszystkie panny jedną po drugiej. Za nim Jerzy równie sumiennie spełniał swój obowiązek gospodarski.
Nagle z drugiego pokoju dobiegły wybuchy śmiechu. Głosy zmieszane zdawały się kłócić i spierać o coś, czy o kogoś, a szczebiot jakiś górował nad nimi. Zaszumiały jedwabie i w szalonym pędzie wleciała do sali nowa para. On z rozwianą czupryną, z latającymi połami fraka, kręcił się, wirował, rzucał się z rozmachem unosząc prawie z ziemi tancerkę, która uwieszona na jego ramieniu, z odrzuconą głową, nie dotykała prawie ziemi i drobnymi nóżkami starała się z nim zrównać, przy czym wciąż się śmiała.
— Rodwiczowa, pani Wika! — szeptano wokoło. Narwana zawsze... Wiecznie z tym swoim malarzem!... To nawet nieprzyzwoicie...
Zgorszone oczy starszych pań odprowadzały tańczącą parę, usta składały się w oburzony grymas, głowy ku sobie się skłaniały i coś sobie szeptano do ucha. Panny kierowały ku nim zdziwiony wzrok, a pod wąsami mężczyzn ukazywały się uśmiechy. Ustępowano im z drogi, inne pary stawały zdumione, wszystkie oczy śledziły ich ciekawie, a ona wciąż się śmiała. Wreszcie malarz Żurko posadził ją pod ścianą i sam znikł za jakąś portierą, a ona zerwała się zaraz i zaczęła się witać ze starszymi paniami.
(...)Walc konał powoli. Jeszcze dwie pary kręciły się leniwie. Wreszcie jęknęły ostatnie nuty i muzyka zamilkła. A po chwila ozwała się krótka, wesoła pobudka do kontredansa i znowu ucichła. Ruch zrobił się na sali. Panny wstawały z krzeseł, wychodziły po kilka do innych salonów, zaglądały do zwierciadeł. Panowie biegali, przysuwali sobie krzesła, związywali je chustkami. Zamawiano sobie vis a vis. Powstała gdzieś w kącie sprzeczka. Edzio biegał bardzo zajęty. Wreszcie stanęły wszystkie pary i rozpoczął się kontredans.
Pod światłem padającym z pająków i kinkietów posuwały się jasne i czarne postacie, łączyły się, rozłączały, zbijały w gromadę, rozchodziły w różne strony. Zrobiło się gorąco i gwarno. Szum zmieszanych głosów, dźwięki muzyki, stąpania i szelest sukien napełniały powietrze wrzawą i wesołością. Po cichych nutach walca, tego wyrazu sentymentalnej zmysłowości, kontredans odzywał się pełniejszym i głośnym akordem, łączył towarzystwo w jedną gromadę, zbliżał wszystkich ku sobie, ożywiał wspólną wesołością. Twarze były rozjaśnione, a ręce, łącząc się w figurach, ściskały się życzliwie. Sala zadrgała życiem, ruchem i ochotą. Bawiono się już na dobre.(...)"
Emma Dmochowska "Dwór w Haliniszkach"